Część III: Dom

20 kwietnia:
Wczoraj miałam moc wrażeń! Najpierw do mojej klatki podeszła biała kotka w szaro-bure łatki. Obwąchała mnie uważnie i z niesmakiem skrzywiła żółty pyszczek. Pewnie pachnę szpitalem, nie dziwię się, że jej się to nie podobało. Za chwilę podszedł rudo-biały kocur i zamruczał do mnie przyjaźnie. Poczułam się nieco lepiej. Czarno-biała, grubiutka kotka zajrzała i zaraz sobie poszła, nie wyrażając żadnych emocji. Zaczynam tracić rachubę - ile kotów mieszka w tym domu? Nagle zza rogu wypadła czarna kocica ze zjeżoną sierścią i ogonem grubym jak szczotka, parskając i prychając. Oj, ta nie jest miła. Schowałam głowę pod kocyk i czekałam co będzie. Zajrzała do środka i wyglądała na bardzo niezadowoloną, na szczęście szybko sobie poszła. Po chwili podszedł gruby szaro-niebieski kocur o pięknych zielonych oczach i sumiastych wąsach. Nie jest już młody. Obwąchał mnie bardzo dokładnie, a potem podszedł do ONEGO i popatrzył mu w oczy pytająco. ON powiedział tylko jedno słowo: "Bambi" i gruby kocur położył się spokojnie na podłodze, tracąc zainteresowanie moją osobą. Jestem już zmęczona tymi wizytami, czy oni mają mnie za jakiegoś dziwoląga na pokaz? Ostatni zajrzał do mnie bardzo duży kot o niebieskim odcieniu futra. Jest naprawdę wielki i ma puchaty ogon. Nigdy jeszcze takiego nie widziałam. Mimo swoich rozmiarów wydał mi się jeszcze dzieckiem. Położył się przy klatce i pomrukując w bardzo szczególny sposób (przypominało to gruchanie gołębi, które widziałam kiedyś na podwórku), dał mi do zrozumienia żebym się nie bała i że on będzie mnie bronił. Ja jednak byłam tak zdezorientowana i przestraszona, że zwinęłam się w kłębek i zacisnęłam z całej siły powieki, udając że śpię. Kiedy wszyscy wyszli z pokoju, wyczołgałam się z klatki i wcisnęłam pod kanapę. Tutaj przynajmniej nikt mnie nie dosięgnie!

21 kwietnia:
O świcie, upewniwszy się że wszyscy śpią, zaczęłam ostrożnie zwiedzać moje nowe lokum. Wyczołgałam się spod kanapy i poszukałam pudełka z piaskiem. Wtedy nie wiadomo skąd wypadła ta czarna. Uciekłam przed nią na blat kuchenny, ale miałam tak pełny pęcherz, że już nie mogłam wytrzymać i zsiusiałam się poza pudełkiem, co za wstyd! Nagle usłyszałam czyjeś kroki - to ONA wstała i szła w moim kierunku. W panice wskoczyłam na półkę pełną jakichś naczyń i słoików i zamarłam. ONA podeszła i nie dotykając mnie, powiedziała cicho: "Bambi, Bambisia". I po chwili: ma-ma, ma-ma. Domyśliłam się, że Bambi to ja, ale co znaczy ma-ma, ma-ma nie wiem. Po chwili zaczęła wycierać podłogę i szafki, a kiedy odeszła, wczołgałam się z powrotem pod kanapę, gdzie znalazłam miseczki z jedzeniem i wodą. Byłam już bardzo głodna i odważyłam się zjeść trochę.
Rano ONI wyszli. Zostałam sama z tymi wszystkimi kotami, których liczba wciąż jest dla mnie tajemnicą. Korzystając z okazji, że żaden z nich mnie nie obserwuje, przebiegłam błyskawicznie, szorując brzuchem po ziemi, do drugiego pokoju i schowałam się w skrzynce pod łóżkiem. Jak się okaże, będzie to moje schronienie na bardzo długo.

22 kwietnia:
ONI wrócili i od razu zajrzeli pod łóżko. Pewnie sprawdzili, że uciekłam spod kanapy. Starałam się jak najbardziej rozpłaszczyć, żeby mnie nie znaleźli, ale już wiedzą, że tam jestem. Wysunęli skrzynkę na zewnątrz i znowu musiałam uciekać pod kanapę. Dlaczego nie dają mi spokoju? W nocy wróciłam pod łóżko i w skrzynce, a właściwie w szufladzie na kółkach znalazłam czysty kocyk i miękkie posłanie, a obok stało pudełko z piaskiem.
Koty też czasem zaglądają pod łóżko, ale tylko jeden wszedł do mojej szuflady, ten młody z pięknym ogonem. Nie boję się go. Rudy leżał przy szufladzie i pomrukiwał przyjaźnie, ten też nie jest groźny. Biało-czarna zaglądała, ale nie odważyła się wejść dalej. Ta z żółtym pyszczkiem prychała ostrzegawczo, ale nie atakowała mnie. Najgorsza jest czarna, patrzy na mnie z taką nienawiścią, że boję się ruszyć. Nie rozumiem dlaczego tak się zachowuje, przecież nic jej nie zrobiłam? Może nie podoba się jej ta ścierka, którą noszę na grzbiecie, mnie też denerwuje, ale nie umiem jej zdjąć, jest mocno zawiązana.
W nocy zwiedzałam mieszkanie, zajrzałam do łazienki, gdzie stoi ogromne pudło, a właściwie budka z piaskiem. Słusznie, jak jest tyle kotów (wciąż nie jestem pewna, czy to już wszystkie), to muszą mieć duże pudło. Napiłam się wody z dzbanka stojącego na podłodze i skorzystałam z kociej toalety. Wygodna, nie powiem. Przynajmniej nie muszę się garbić, załatwiając swoje potrzeby w pudełku pod łóżkiem.
ONI śpią nade mną, widziałam i słyszałam, jak się kładą, na szczęście zachowywali się spokojnie i nie musiałam uciekać.
Rano, po południu i wieczorem stawiają koło mojego posłania miseczkę z pasztetami o różnych smakach. Najbardziej lubię ten z kurczaka, ale marzę o mięsie! Ciekawe, czy się domyślą.

28 kwietnia:
Myślałam, że mam bezpieczne schronienie w tej skrzynce pod łóżkiem. Jakże się myliłam! ON znowu ją wysunął i kiedy uciekłam, starał się mnie złapać. W końcu udało mu się, zagonił mnie do klatki i wyniósł z domu. Serce mi waliło jak młotem, bo nie wiedziałam dokąd idziemy. Może chce mnie wyrzucić na ulicę albo odnieść do piwnicy? Nie chciałabym tego.
Podróż trwała krótko. Już rozpoznaję to miejsce - to szpitalik. ON wziął mnie na ręce i jakoś nie miałam ochoty gryźć i drapać. "Mój" pan doktor w zielonym ubraniu zdjął mi kaftanik i nożyczkami zaczął wyciągać jakieś czarne nitki z mojego brzuszka. Nie bolało mnie to, tylko trochę łaskotało. Ten doktor jest wielki jak góra, ale ma delikatne, łagodne ręce. Założył mi ten nieszczęsny kaftanik z powrotem, zawiązał troczki na plecach i włożył do klatki. I co teraz będzie?

29 kwietnia:
Wszystko dobrze się skończyło, bo wróciliśmy do domu. Do domu? Po raz pierwszy użyłam tego słowa. Czyżbym naprawdę miała już tu zostać? Nie powiem, źle mi nie jest, tylko wciąż bardzo się boję, ale na szczęście mam gdzie się ukryć, jednak wciąż muszę być czujna. Nie wiadomo, jakie ONI mają plany co do mojej osoby i co nowego wymyślą.
Dom... co to właściwie znaczy? Ciepło? Bezpieczeństwo? Pełny brzuszek? Jeszcze nie wiem...

3 maja:
Tym razem ON nie wysunął skrzynki, tylko podniósł wierzch mojego schronienia. Wsunął rękę przez szpary między szczebelkami i rozwiązał troczki tego okropnego kaftanika. Co za ulga! Wyskoczyłam z "ubranka" jak oparzona. Wreszcie jestem wolna!

5 maja:
Zwykle siedzę cichutko w skrzynce, ale ONI zaglądają do mnie kilka razy dziennie i coś do mnie mówią, jednak rozumiem tylko swoje imię. Wczoraj ON prawie włożył głowę do mojej skrzynki, więc uderzyłam go łapą, nie chowając pazurów. Poczułam się zagrożona. Musiałam się przecież bronić! Potem ONA przywiązała do sznurka kawałek papierka i machała mi przed nosem. Nie rozumiem o co jej chodzi. Na wszelki wypadek też jej przyłożyłam.

10 maja:
Chyba boję się już troszkę mniej. Wpadłam na pomysł, że kiedy wszyscy śpią, mogę bezpiecznie wyjść spod łóżka. Najlepszą porą jest świt, kiedy jest jeszcze ciemno. Dzisiaj zapomnieli zamknąć drzwi na balkon, więc zrobiłam sobie małą wycieczkę. Nic ciekawego, nie rozumiem czemu inne koty tak często głośno domagają się wypuszczenia ich tam. Siedzą przed drzwiami i miauczą, wyspać się nie dadzą!

15 lutego:
Pomału zaczynam się przyzwyczajać do mojej niewoli. Śpię dużo, czasem wyglądam przez okno. Trochę się nudzę, ale jestem zadowolona, że mam spokój. Ten osobnik, co szybko chodzi i głośno mówi przychodzi zwykle rano i wieczorem, zostawia jedzenie (wciąż te same pasztety, trochę to nudne), sprząta pudełko z piaskiem i wychodzi. Początkowo wołał mnie i starał się zobaczyć, gdzie jestem, ale byłam na to przygotowana i dobrze się ukryłam. Nie mam zamiaru zawierać z nim bliższej znajomości i chyba to wreszcie zrozumiał, bo szybko zrezygnował z tych prób. Pewnie uznał mnie za zupełną dzikuskę, a może myśli że mnie tam wcale nie ma? Jak na mój gust jest zbyt nerwowy.
Ciekawe, co będzie dalej. Może jak przyjdzie lato zabiorą mnie stąd i znowu będę mieszkać w piwnicy? Mogłabym przynajmniej wychodzić na podwórko. Bo stąd nie można wyjść... Ale przecież z piwnicy też nie, odkąd zamknięto okienko... Nie chciałabym tego przeżywać po raz drugi, już chyba lepiej zostać tutaj.

5 marca:
Dzisiaj wyjrzało słońce i z przyjemnością wylegiwałam się na parapecie, grzejąc się w jego promieniach. Muszę przyznać, że tego w piwnicy nigdy nie było. A więc i niewola ma swoje plusy! Właściwie nie wiem, co to jest wolność. Przecież w piwnicy też z niej nie korzystałam nadmiernie. Może ona nie istnieje? A może ja nie wiem co oznacza? Czuję jednak, że nie jestem zupełnie wolna. Niby mogę robić co chcę, kiedy nikogo tu nie ma, ale nie mogę wyjść na podwórko, pooddychać świeżym powietrzem, posłuchać świergotu ptaków, szumu ulicy... Nie żeby mi tego jakoś szczególnie brakowało, ale czuję się uwięziona. Może to samotność mi doskwiera, tęsknię za towarzyszem, za moim bratem...

15 maja:
Koło mojej skrzynki znalazłam piłeczkę i futrzaną myszkę. Odkryłam, że ta piłeczka bardzo ładnie się turla, kiedy trącę ją łapką, a myszkę można podrzucać do góry! Nagle zobaczyłam, że ONA spuściła rękę z łóżka, tuż przy mnie. Nie poruszała się. Ostrożnie ją powąchałam, trąciłam kilka razy łapką i lekko nadgryzłam. Chyba mam za długie pazurki, bo ONA cofnęła rękę, syknąwszy z bólu. Powinna wiedzieć, że zrobiłam to z ciekawości i ze strachu. Przecież ja nie wiem tak naprawdę, co to jest - ta rzecz. Może mnie ugryzie? Albo schwyta? Uderzy albo zaatakuje niespodziewanie? Szybciutko wróciłam do swojej skrzynki.

20 maja:
Jak zwykle o świcie bawiłam się piłeczką, ale czarna szybko zagoniła mnie pod łóżko. Chyba jest zazdrosna. Ona w ogóle zachowuje się dziwnie. Raz, kiedy mnie nie pilnowała, wyszłam spod łóżka i usiadłam na dywaniku obok. Zobaczyłam, że czarna leży na stole w objęciach ONEJ, ugniata ją łapkami i ssie rękaw bluzki. Mama kiedyś wspominała o sierocej chorobie, może ona nie jest zła, tylko miała trudne dzieciństwo?
Wygląda na to, że więcej kotów już tu nie ma. Ciągle widzę te same, chociaż pole widzenia mam dość ograniczone. Na przykład widzę tylko nogi ONYCH. No chyba, że zaglądają pod łóżko, co napawa mnie nieustannym lękiem. Najbardziej mnie dziwi, że koty nie boją się ONYCH. Przeciwnie, ciągle domagają się głaskania, czesania i zabawy. Co może być miłego w dotykaniu? Dla mnie zwykle to oznaczało ból albo przemoc. A w dodatku wskakują na łóżko i w nocy śpią z ONYMI! Niepojęte. Muszę kiedyś i ja spróbować i zobaczyć, co jest tam ciekawego.

30 maja:
Nareszcie ONA się domyśliła i dała mi do zjedzenia kurczaka! Prawdziwego, ciepłego kurczaczka! Ach, jakie to było dobre! Ooo, teraz już będę bardziej wybredna i nie będę jadła wszystkiego co mi dają.

5 czerwca:
ONA znowu włożyła ręce do mojej skrzynki - czy nie rozumie, że mnie to przeraża? Zamachnęłam się i z całej siły walnęłam ją łapą - nie pozwolę się stamtąd zabrać!
W nocy wyszłam na balkon, wszystkie koty tam chodzą, widocznie to jest bardzo atrakcyjne miejsce. Byłam jednak rozczarowana - nic nie widać! Próbowałam wskoczyć na parapet, ale strąciłam skrzynkę z jakimiś roślinami. W panice wpadłam do mieszkania i natknęłam się na ONĄ, która na mój widok stanęła jak wryta, z jedną nogą uniesioną w górę. Gdybym nie była tak przerażona, chyba bym się roześmiała. Przemknęłam bokiem do mojego bezpiecznego schronienia w szufladzie i już nie odważyłam się wystawić nosa.

10 czerwca:
Jak zwykle poczekałam, aż wszyscy zasną i cichutko wysunęłam się z szuflady. Obok znalazłam piłeczkę z kulką w środku. Zastanawiałam się, do czego służy i zauważyłam, że kiedy trącam ją łapką, toczy się, delikatnie turkocąc. Fajna zabawka! Zdałam sobie sprawę, że nigdy przedtem nie miałam zabawek... Ciekawe, skąd się tutaj wzięła.

15 czerwca:
Nad ranem wyrwało mnie ze snu miauczenie rudego i straszny rumor. Wyjrzałam na zewnątrz i zobaczyłam go, jak szura pustymi miskami po podłodze kuchni. Robił to z taką pasją, że miski wjechały pod stół i wywróciły się do góry dnem. Pewnie był głodny. Ja też bym coś przekąsiła, prawdę mówiąc, chociaż zjadłam kolację. ONA poszła do kuchni, nałożyła jedzenie do miseczek i dała rudemu i niebieskiemu z puchatym ogonem. Byłam tak ciekawa, co do nich włożyła, że wyszłam z szuflady i podeszłam bliżej. ONA popatrzyła na mnie i znowu uciekłam. Nie potrafię przestać się bać, nawet kiedy tylko na mnie patrzy.

20 czerwca:
ONA dziś w nocy długo przewracała się na łóżku, a ja bałam się wyjść ze swojej skrzynki. W końcu zjadła coś, co mocno pachniało. Bardzo podniecająco! Kiedy to połknęła, popiła wodą i szybko zasnęła. Upewniwszy się, że śpi wskoczyłam na łóżko i obwąchałam jej palce. Nie wiem co to jest, ale pachnie wspaniale! Jakby ziołami... Pamiętam jak jeszcze mieszkałam w piwnicy, jedna pani upuściła buteleczkę na ziemię. Butelka się stłukła, płyn się rozlał, a zapach był tak mocny, że wszystkie koty z okolicy zbiegły się w to miejsce, wąchały, ocierały pyszczki, przewracały się na boki i mruczały zadowolone. Czarny kocur wyjaśnił mi wtedy, że to jest specjalny narkotyk dla kotów. Podobnie pachniało to coś, co ONA zjadła.
Ostrożnie otarłam pyszczek o rękę ONEJ i delikatnie ugryzłam ją w palec. Wtedy zobaczyłam, że patrzy na mnie. Zeskoczyłam z łóżka i poszłam spać do szuflady. Nie lubię, kiedy na mnie patrzy, bo to znaczy że mnie WIDZI. A jak mnie WIDZI, może przyjść jej do głowy żeby mnie złapać. Albo pogłaskać. A ja przecież tego nie lubię... a raczej nie życzę sobie.

25 czerwca:
O świcie znowu ONA dawała jeść. Zakradłam się do kuchni i usiadłam pod stołem. Tym razem i ja dostałam swoją miseczkę i wylizałam ją do czysta. Właśnie chciałam się przeciągnąć po jedzeniu, gdy do kuchni wpadła czarna i zagoniła mnie pod kanapę. Okropne maniery! Ja też przecież jestem czarna, a potrafię się zachować przyzwoicie. Przynajmniej tak sądzę.

30 czerwca:
W nocy jak zwykle cichuteńko wyszłam z szuflady, pobawiłam się trochę piłeczką, a potem wskoczyłam na parapet za komputerem i wyglądałam przez okno. Widziałam samochody, ale bardzo, bardzo nisko. Były malutkie jak zabawki. Kiedy mi się znudziło wyglądanie, położyłam się w koszyku z miękką poduszeczką i nagle, nie wiadomo skąd, wypadła czarna i przegoniła mnie stamtąd. Przecież był pusty, nikt w nim nie leżał, więc chyba nie zrobiłam nic złego? Jeśli to ma tak być, to ja w ogóle nie będę wychodzić ze swojej kryjówki! Nie to nie! Nie będę się narzucać! Mam tam swoje posłanie, pudełko z piaskiem, jeść mi dają, więc będę tam siedzieć i już. Ooo, prędko mnie znowu nie zobaczą.

5 lipca:
Wytrzymałam bez wychodzenia z szuflady prawie tydzień, tylko w nocy chodziłam do łazienki. To chyba wystarczy, żeby wszystkim pokazać, że mi nie zależy? Łapki mi zdrętwiały, a poza tym wciąż miałam wrażenie, że coś ciekawego się dzieje, a ja nie mogę tego zobaczyć. No więc dzisiaj w nocy znowu bawiłam się piłeczkami i myszkami, a nawet wyszłam do przedpokoju! Zmęczona zabawą położyłam się na swoim ulubionym parapecie za monitorem i spałam tam do rana. Nikt mnie nie przegonił tym razem.

10 lipca:
Za to dzisiaj w nocy biała w żółte łatki i czarna się pobiły, a potem czarna pogoniła mnie. ONA chyba bardzo się zdenerwowała - wyrzuciła wszystkich do kuchni, ONEGO też. Nie rozumiem dlaczego, przecież był grzeczny. W sypialni zostałam ja, czarno-biała i ONA. Jestem ONEJ wdzięczna za ten pomysł - kiedy tylko upewniłam się, że drzwi są zamknięte, od razu poczułam się lepiej! Mogłam spokojnie skorzystać z toalety i bawić się ile dusza zapragnie! A potem. potem wyszłam na balkon. Było bardzo ciepło. Wskoczyłam na półkę która tam stoi i długo patrzyłam w noc. Słyszałam drapanie w drzwi, ale ONA spała mocno i wiedziałam, że jestem bezpieczna. Nie mam nic przeciw tym kotom, tego niebieskiego z puszystym ogonem i rudego nawet lubię, byle tylko tej czarnej nie wpuszczano. Niestety, wkrótce uchyliły się drzwi i przyszła. Położyła się przy komputerze, tuż obok parapetu na którym leżałam, i patrzyła na mnie. Poczułam się zagrożona, bałam się że zaraz mnie zaatakuje. Zaczęłam warczeć ostrzegawczo. ONA obudziła się, podeszła do nas i zaczęła głaskać czarną i mruczeć do nas uspokajająco. Bałam się, że i mnie będzie chciała dotykać, ale na szczęście nie przyszło jej to do głowy. W końcu czarna zeskoczyła na krzesło. Zwyciężyłam!

15 lipca:
Już rok piszę mój kociennik! Tyle się przez ten czas zdarzyło i wciąż dzieje się coś nowego... Nie przypuszczałam, że tak wiele będę miała do uwiecznienia z historii mojego życia.
Na razie czarna daje mi spokój. Dzisiaj znowu zawędrowałam do przedpokoju. Zainteresowało mnie, co jest za drzwiami. Często rudy dopomina się głośno otwarcia tych drzwi i ONI spełniają jego życzenie. Dzisiaj i ja się odważyłam - podeszłam ostrożnie, na ugiętych łapkach i wyjrzałam. Byłam trochę rozczarowana, ale może nie wszystko widziałam? Tam nic nie ma! NIC! Więc czemu rudy tak bardzo chce tam wychodzić?

18 lipca:
Znowu mnie oszukano! Podli zdrajcy! Podli, podli, podli! Przyszedł pan doktor w zielonym ubraniu, ten wielki jak góra, i ONI próbowali mnie złapać. Postanowiłam nie dopuścić do tego. Biegałam od łóżka w sypialni do kanapy w salonie, tak żeby nie mogli mnie dosięgnąć. Mimo siedzenia w szufladzie umiem jeszcze szybko biegać! Kiedy chowałam się pod łóżko, ONI je odsuwali, a kiedy pod kanapą - odsuwali kanapę. Ale ja sprytnie przesuwałam się razem z tymi meblami, wczepiona w nie pazurkami (nareszcie na coś się przydały). W końcu zamknęli drzwi do sypialni, a kanapę położyli oparciem na podłodze. Przechytrzyli mnie! Już nie miałam dokąd uciekać. ON mnie schwytał i trzymał mocno, a wtedy pan doktor wrzucił mi do gardła jakąś okropnie gorzką tabletkę. A potem. to było straszne. ONA zakryła mi głowę ręcznikiem, a pan doktor wyciągnął błyszczące nożyczki i zaczął obcinać mi pazurki. Takie wspaniałe, długie pazurki! Moje przerażenie sięgnęło granic. Z tego wszystkiego zrobiłam siusiu na podłogę, co za wstyd! Jak można kota doprowadzać do takiego stanu? Serce mi biło jak oszalałe, dyszałam ciężko i próbowałam gryźć, kiedy ONA przecierała mi oczy czymś mokrym. W końcu zrezygnowałam z walki. Byłam pewna, że za chwilę wyzionę ducha.

19 lipca:
Kiedy mnie wreszcie wypuścili z łap, zaszyłam się w swojej kryjówce pod łóżkiem z mocnym postanowieniem nie wychylania się przynajmniej do następnego dnia. ONA podeszła, zajrzała do mnie i włożyła rękę do szuflady. Już się najeżyłam, ale zobaczyłam że trzyma miseczkę z pachnącą, świeżą wołowiną. Mój wielki przysmak! Pewnie chce mnie przekupić. Ale ja się nie dam i nie ruszę mięsa, póki ONA patrzy. Na szczęście długo nie musiałam czekać by sobie poszła, bo ślinka już mi napływała do pyszczka.

20 lipca:
W nocy postanowiłam zobaczyć, co słychać na balkonie. Niestety, czarna mnie wytropiła i wygoniła stamtąd. Boję się jej, a moje prychanie i syczenie nie robi na niej wrażenia. Ku mojemu zdumieniu za czarną pobiegł gruby niebieski i uderzył ją łapą. To za mnie! A więc nie wszyscy mnie tu nie chcą! ONA znowu się rozzłościła i zamknęła czarną w kuchni. Przynajmniej chwila spokoju! Byłam tak zrelaksowana, że rano wskoczyłam na łóżko i położyłam się obok niebieskiego z puchatym ogonem. Rozśmieszyła mnie noga ONEJ schowana pod prześcieradłem i zaczęłam trącać ją łapką. Podeszłam bliżej chcąc sprawdzić, czy ONA śpi. Patrzyła na mnie, więc tylko powąchałam jej rękę i szybko zeskoczyłam.
A po śniadaniu zrobiłam sobie wycieczkę na korytarz razem z grubym niebieskim. Czarna tym razem mi nie przeszkadzała. Nie jest tak źle!

25 lipca:
Życie nie byłoby takie złe, gdyby nie czarna. Nocami długo nasłuchuję i czekam z wyjściem do pudełka z piaskiem w łazience, żeby się na nią nie natknąć. Ale ona jest wszędzie. Potrafi położyć się przed moją skrzynką i czekać. Wiem, że czeka na mnie, żeby mnie z powrotem zagonić pod łóżko, czuję na sobie jej świdrujący wzrok. Warczę wtedy ostrzegawczo, ale ona się mnie nie boi. Na szczęście moje warczenie zwykle słyszy ONA i wtedy zwraca czarnej uwagę. Czasem udaje mi się zapomnieć o strachu i wtedy bawię się piłeczką. A dzisiaj o świcie zobaczyłam za oknem trzy wróble! Dostrzegła je też czarno-biała i rudy. Prawie jednocześnie wskoczyliśmy na parapet i patrzyliśmy jak ćwierkają i podskakują na dachu. Były tak blisko, dzieliła je od nas tylko siatka w oknie! Niestety, zobaczyły nas i odleciały. Głuptasy, popsuły nam przedstawienie, przecież i tak nie moglibyśmy ich dosięgnąć.

31 lipca:
Znalazłam sobie zaciszne miejsce na parapecie za monitorem. Leży tam miękki dywanik i poduszeczka. Mogę wyglądać przez okno i prawie mnie nie widać. Oczywiście czarna chciała mnie stamtąd wygonić, ale się nie dałam tym razem! Co ona sobie myśli, że jest tu królową czy co? Szczerze mówiąc wszyscy jej się trochę boją, poza ONYMI, oczywiście. I chyba nie bardzo lubią. Bo ona zajmuje cały czas ONEJ i nie pozwala by zajmowała się innymi. Ciekawe dlaczego tak lubi to głaskanie. Wszyscy lubią! Co w tym takiego miłego? Ja nie mam zamiaru na to pozwalać!
Dziś raniutko ONA wzięła do ręki sznurek i szybko przeciągała go w prawo i w lewo po podłodze. Tak mnie to zainteresowało, że zaczęłam łapać za drugi koniec sznurka i nie wiadomo kiedy wskoczyłam za nim na łóżko. Przestraszyłam się i uciekłam do szuflady, a ONA śmiała się głośno. Chyba wreszcie zrozumiała, że to mój azyl i że nie życzę sobie, aby tam do mnie zaglądała i wygłaszała przemowy. No chyba, że wstawia miseczkę z jedzeniem. Ja się ludzi boję i nic na to nie poradzę. Widocznie taka jestem i już.

10 sierpnia:
Czarna przegania mnie prawie każdej nocy i wtedy ONA wyrzuca ją do kuchni. To już zaczyna być nudne. Najpierw koty, które zostały w sypialni po kolei drapią w drzwi, bo też chcą do kuchni. Tam na pewno jest ciekawiej! ONA za każdym razem wstaje, wypuszcza po jednym i znowu zamyka drzwi. Kiedy się wreszcie położy na chwilę, drapanie w drzwi rozlega się z drugiej strony, więc wpuszcza je znowu po jednym (bo nigdy nie decydują się wejść wszystkie na raz), pilnując żeby czarna nie przebiegła jej między nogami. Wygląda to dość komicznie. Potem znowu w drugą stronę i z powrotem. i tak dookoła Wojtek. Muszę przyznać, że ta kobieta ma świętą cierpliwość. Ja bym się chyba wściekła, gdyby to mnie tak ganiano w te i we te. Przyszło mi do głowy, że może robi to dla mnie, bym miała trochę spokoju?
Ja też poskrobałam w drzwi, bo byłam ciekawa, co koty robią w kuchni, ale usłyszałam zawodzenie czarnej po drugiej stronie i wycofałam się, wolałam nie ryzykować. Ciekawe, dlaczego płakała. Pewnie było jej przykro, że ONA ją wygoniła. Ale gdyby mnie nie atakowała, nie doszłoby do tego, więc sama sobie jest winna. To przecież logiczne.

15 sierpnia:
ONA teraz zamyka drzwi do sypialni co wieczór. Przyznam, że podoba mi się ten pomysł - cały pokój jest do mojej dyspozycji! Bez obawy mogę bawić się piłeczkami, myszkami, wskakiwać na łóżko, obgryzać palec ONEJ (chyba nie przepada za tym). Mogę leżeć sobie na parapecie i wyglądać przez okno do woli, bez obawy, że ktoś mnie stamtąd wyrzuci. Poznaję teren i czuję się coraz pewniej i bezpieczniej. Dopiero rano czarna jest wpuszczana do środka i wtedy wyżywa się na mnie. Przewierca mnie wzrokiem na wylot, zagania pod łóżko i pilnuje, żebym nie wychylała stamtąd nosa. Ale ja jestem uparta. poza tym wygląda na to, że ONA nie pozwoli mnie skrzywdzić.

20 sierpnia:
Wczoraj ONA zapomniała zamknąć drzwi, a czarna skorzystała z okazji i nocowała w sypialni. Noc przeszła w miarę spokojnie, ale na ranem znowu mnie zaatakowała. Wrzeszczałyśmy obie, co strasznie zdenerwowało ONĄ - zerwała się z łóżka na równe nogi, coś krzyczała i pryskała w nos czarnej wodą z butelki. Rudy i niebieski z puchatym ogonem pocieszali mnie jak mogli, zagadywali do mnie przyjaźnie, a gruby niebieski miał bardzo zdegustowaną minę i burczał pod nosem coś niepochlebnego o czarnej. Może to niewielka pociecha, ale czuję że większość trzyma moją stronę w tym konflikcie. Rano postanowiłam jednak wyjść spod łóżka i skorzystałam z łazienki. Nie dam się zaszczuć tej czarnej diablicy!

25 sierpnia:
W nocy byłam troszkę głodna, więc próbowałam obudzić ONĄ, ściągając jej z nóg kołdrę. Spała mocno, więc wskoczyłam na łóżko. Czarno-biała, która tam smacznie spała nawet nie drgnęła. ONA spojrzała na mnie, wyciągnęła rękę, chcąc mnie dotknąć. Uciekłam. Co za pomysły!

31 sierpnia:
Dziś nad ranem wyszłam do przedpokoju i na balkon - widziałam spadające gwiazdy! Niestety, czarna znowu wyskoczyła niczym diabeł z pudełka i jak torpeda wpadła do pokoju. Ciekawe, kiedy jej się to znudzi. ONA była bardzo zła i przycisnęła czarną do podłogi, mówiąc coś do niej surowo. Interesująca metoda wychowawcza.

1 września:
Odważyłam się wyjść spod łóżka w ciągu dnia, mimo że czarna była w pokoju! Obie udawałyśmy, że się nie widzimy. Kiedy ONI wyszli do pracy, zajrzałam do garderoby, którą zapomnieli zamknąć, a potem leżałam na parapecie. Świeciło słońce i było tak przyjemnie wygrzewać się w jego promieniach! Potem wróciła ONA i dała mi obiad, ale tym razem postawiła miseczkę obok łóżka, a nie w szufladzie. Byłam bardzo głodna, więc nie marudziłam i zjadłam. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że dokonałam czynu bohaterskiego - opuściłam mój azyl w ciągu dnia! Czarna czaiła się za rogiem łóżka, ale ONA kazała jej zachować spokój. O dziwo, posłuchała. Potem tylko podeszła do mojej szuflady, uderzyła w nią łapą. Zrozumiałam dobrze, co chciała mi powiedzieć - siedź tu znajdo! Znajdo. Też coś. Ciekawe, skąd ona się tutaj wzięła. Miałam cichą satysfakcję, bo niebieski z puchatym ogonem rozłożył się jak długi przed moją szufladą, broniąc do niej dostępu. Są jednak obłędni rycerze na tym świecie! Od dzisiaj moje serce należy do niego.

5 września:
Już trochę mniej się boję ONEJ. Z ONYM jest inna sprawa, bo chodzi szybko i zamaszyście i nie umiem powstrzymać się przed ucieczką. ONA chodzi powoli i cicho, a czasami sprawia wrażenie, jakby wcale się nie poruszała. Albo chodzi tyłem, patrząc w zupełnie innym kierunku. Prawie za każdym razem daję się na to nabrać i wtedy ONA przechodzi obok mnie zupełnie blisko, nic złego mi nie robiąc.

7 września:
Rano ONA poszła do łazienki i słyszałam szum lejącej się wody. Wiem już co wtedy robi, bo kiedyś ją podglądałam przez dziurkę w drzwiach - oblewa się wodą. Ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego? Kiedy otworzyła drzwi, usiadłam w progu i przyglądałam się jej. Robiła dziwne rzeczy ze swoją twarzą - smarowała ją czymś, klepała się po niej i brudziła sobie oczy farbą. Nie mogłaby się po prostu umyć jak porządny kot?

11 września:
Raniutko siedziałam obok łóżka i przyglądałam się ONEJ, jak się ubiera. Cały czas miałam wrażenie, że coś jest inaczej niż zwykle. Jakby wszystko działo się wcześniej i szybciej, bo ONA o tej porze zwykle śpi jak zabita. ON zaparzył ONEJ kawę, a potem podszedł do mnie (ale nie za blisko), przyłożył do twarzy dziwny przedmiot, coś błysnęło i cicho pstryknęło.
ONA założyła na plecy dużą paczkę i wyszła. Nie wróciła na noc. Rano w szufladzie znalazłam obrazek - czyżbym to była ja? Nic specjalnego, przeciętna brunetka... ale to mój jedyny dowód tożsamości, więc schowam go głęboko pod kocykiem.

15 września:
ONEJ nie ma i nie ma! Co się mogło stać? Dobrze, że ON chociaż został i pamięta o tym, by dać mi obiadokolację. Jestem zaniepokojona, podobnie jak reszta kociego towarzystwa. Czarna zachowuje się dziwnie - dużo czasu spędza w przedpokoju, wpatrując się w drzwi, jakby myślała że ONA zaraz wejdzie. Dzięki temu przestała na mnie zwracać uwagę. Jak widać, wszystko ma swoje dobre strony! Ale to dziwne, że ONA nie wraca. Nie rozumiem tego. Może umarła? Niemożliwe, nie umiera się tak łatwo, wiem coś o tym!

20 września:
Niby jest tak jak zwykle, ale jednak jakoś inaczej. ON daje mi jeść, sypia czasem na łóżku, czasem na kanapie w kuchni, otwiera drzwi na korytarz, żebym mogła tam sobie posiedzieć... W zasadzie wszystko gra, ale. nikt się ze mną nie bawi sznureczkiem, zaginęła gdzieś opaska, którą ONA zdejmowała z ręki, żebym mogła się pobawić, nikt nie mówi do mnie ma-ma, ma-ma... Czy wróci?

22 września:
Jest! Wróciła! Bałam się wyjść spod lóżka, żeby ją powitać, ale zdaje się, że wróciła na dobre. Kiedy poszła spać, opuściła rękę, trzymając w palcach plastikowe kółko - to jedna z moich ulubionych zabawek. Z radością chwyciłam ją w ząbki. Jednak ręka ONEJ pachniała inaczej niż zwykle, czymś bardzo świeżym, dalekim i szumiącym i... czyżby rybą? Bawiła się ze mną sznureczkiem, aż w zapale wskoczyłam na łóżko! A więc wszystko znowu będzie normalnie.

25 września:
W nocy położyłam się na półce za fikusem, to dobra kryjówka, ale czarna i tam mnie wypatrzyła. Zawarczałam na nią i z ulgą stwierdziłam, że ONA wstała i kazała czarnej się uspokoić. O dziwo, posłuchała. A rano z przyjemnością przyglądałam się ONEJ, kiedy stała przed lustrem w łazience i robiła te dziwne rzeczy ze swoją twarzą, co zwykle. Miło jest, kiedy wszystko wraca w swoje koleje.

30 września:
Po obiedzie, korzystając ze słonecznego popołudnia, ułożyłam się wygodnie na parapecie za monitorem. Jak cudownie jest grzać się w jesiennym, ciepłym słońcu! Umyłam pyszczek i futerko. Po chwili do pokoju zajrzała ONA i uśmiechnęła się na mój widok, jednak podeszła za blisko, więc zeskoczyłam i schowałam się do szuflady.

1 października:
ONA wymyśliła nową rozrywkę - do sznurka przywiązała koraliki i przeciąga je pod dywanikiem. Teraz ranki spędzam na parapecie za monitorem, ale kiedy zobaczyłam, że ONA bawi się tymi koralikami, nie mogłam się powstrzymać i podbiegłam, starając się je złapać. Jednak znowu chciała mnie dotknąć i popsuła mi zabawę! Czarna była w kuchni, ale chyba usłyszała, co się dzieje i znowu zagnała mnie pod łóżko. ONA się po prostu WŚCIEKŁA - nakrzyczała na czarną i opryskała ją wodą z butelki. Czarna bardzo się wystraszyła i schowała się. pod łóżko! Siedziałyśmy tam razem, niepewne co będzie dalej. ONA schyliła się, zabrała czarną i wyniosła ją do kuchni, mrucząc coś gniewnie pod nosem, a ja korzystając z okazji, poszłam zobaczyć co nowego na balkonie i ucięłam sobie drzemkę w stojącym tam koszyku. Obudził mnie głód, podeszłam blisko do ONEJ, oblizując się raz po raz. Zrozumiała o co mi chodzi i postawiła miseczkę z jedzeniem w pokoju. Nawet nie zauważyłam, kiedy wszystko zjadłam - mimo, że czarna siedziała w pobliżu i przyglądała mi się. ONA udawała, że na mnie nie patrzy, ale uśmiechała się pod nosem. Chyba była zadowolona.

5 października:
ONA ma dziwne metody wychowawcze, ale muszę przyznać, że dość skuteczne. Jadłam sobie spokojnie swoją ulubioną wołowinkę, kiedy czarna skoczyła na mnie zupełnie bez powodu. Wtedy ONA energicznie wzięła ją pod pachę i wyniosła do kuchni. Trzasnęły drzwiczki i zapadła głęboka cisza. Bałam się wyjść, chociaż czarnej nigdzie nie widziałam i nie słyszałam. Chyba została gdzieś zamknięta, ale gdzie? Dopiero po dłuższej chwili odważyłam się wysunąć spod łóżka i zobaczyłam rudego leżącego przed klatką. Przyjrzałam się dokładniej - w środku była zamknięta czarna, a on ją pocieszał. A więc tak została ukarana! Przez resztę dnia zachowywała się już grzecznie i demonstracyjnie mnie nie zauważała. Wcale mi to nie przeszkadza, przynajmniej jest spokój.

10 października:
Zachodzę w głowę, czemu czarna tak mnie nie lubi. Może dlatego, że jesteśmy do siebie tak podobne? Może myśli, że o jedną czarną za dużo jest w domu? Ale to śmieszne, przecież takie się już urodziłyśmy. Ona ma więcej praw, to oczywiste - mieszka tu dłużej, ale przecież ja niczego od niej nie chcę, tylko by mnie zostawiła w spokoju. Poza tym dla wszystkich jest tu dość miejsca i nikt nie wchodzi sobie w drogę, jeśli nie chce. Zaczyna mnie to trochę denerwować. Czarna zmusza mnie do ucieczki pod łóżko za każdym razem, kiedy jej przyjdzie ochota mnie nastraszyć, ale nie jestem już taka bojaźliwa i zaraz wychodzę z powrotem. Jeśli oczywiście mam na to ochotę.

15 października:
Lubię poranki w tym domu. ON wstaje pierwszy i daje nam śniadanie. Zanim postawi przede mną talerzyk (porcelanowy!), musi mnie najpierw pogłaskać. No cóż, skoro musi, to trudno, kulę się troszeczkę, ale nie uciekam. Potem ONA idzie do łazienki, gdzie oddaje się jakimś niezrozumiałym dla mnie czynnościom, ubiera się i sprząta łóżko. Wszyscy czekamy na tę chwilę, kiedy rozwija wielką płachtę - niektórzy wskakują na łóżko, żeby się pod nią schować. ONA wtedy mruczy, niby niezadowolona, ale tak naprawdę śmieje się i przemawia do nas, starając się wygładzić nierówności, co nie jest takie proste, kiedy koty chowają się pod spodem! Dzisiaj i ja odważyłam się wskoczyć na łóżko, zanim zabrała się za chowanie pościeli. To było bardzo przyjemnie - wylegiwać się na ciepłej kołdrze. Odważyłam się na to tylko dlatego, że czarna była zamknięta w szafie. ONA ją zamknęła, ale chyba niechcący, bo kiedy otworzyła drzwi, była bardzo zdziwiona, że czarna stamtąd wyskoczyła jak diabeł z pudełka. Jednak czarna udawała, że wszystko jest w porządku i że tak właśnie miało być. Ambitna bestia.
Potem ON i ONA wychodzą i zostajemy sami. Po małej drzemce bawię się piłeczką albo ganiamy się z niebieskim puchatym i z rudym, czasem leżę na parapecie i wyglądam przez okno i czekam na powrót ONEJ, a właściwie na obiad.

20 października:
Kiedy tak leżę w swojej szufladzie, czasem śpię, a czasem rozmyślam. O moim życiu, o Milusiu i w ogóle. Męczy mnie to, że czarna mnie nie lubi. Dlaczego uważa mnie za intruza? Przecież nie mieszka tu sama, jest nas cała gromada! Kiedy ma zły humor, każdemu, kto jej stanie na drodze dostanie się łapą. Muszę powiedzieć, że dobrych manier to ona nie ma i inne koty nie przepadają za nią. Co innego czarno-biała, ta jest po prostu damą! Nigdy nawet na mnie nie prychnęła i zachowuje się w stosunku do mnie przyjaźnie. Jest zadowolona, kiedy ONA zamyka drzwi do sypialni i kiedy wszyscy wynoszą się do kuchni, bo wtedy może spać na ONEJ ile chce. Widać, że nie lubi tłoku i zawsze ustępuje innym miejsca. A przecież mieszka tu najdłużej. Ciekawe, dlaczego to leżenie na ONEJ sprawia jej taką przyjemność? Ja nie bardzo umiem się na to odważyć. Najbezpieczniej jednak czuję się w swojej szufladzie. Tego nauczyło mnie życie w piwnicy - że trzeba szukać bezpiecznego schronienia, ograniczyć pole manewru intruzowi i że nie wolno nikomu ufać. Dzięki temu przeżyłam.

25 października:
Ważne wydarzenie - obwąchałyśmy sobie z czarną pyszczki! Czyżby to wróżyło ocieplenie wzajemnych stosunków i zawieszenie broni? Niebieski z puchatym ogonem przyglądał się temu i odniosłam wrażenie, że szykuje się do bronienia mnie, ale tym razem nie było takiej potrzeby. On jest bardzo miły. Nauczył mnie swojego języka i całkiem przyjemnie sobie rozmawiamy - on grucha do mnie, a ja do niego. Lubię siedzieć z nim na korytarzu, czuję się wtedy prawie tak bezpieczna, jak w szufladzie, albo przechadzać się, lekko opierając się o niego bokiem. Jest taki duży i silny! Bardzo go lubię. Tak bardzo, że między moimi palcami wyrosły takie same kłaczki, jak na jego łapkach (właściwie powinnam napisać "łapskach", takie są wielkie). Oczywiście moje kłaczki są trochę krótsze i czarne, a jego niebiesko-białe.

31 października:
Dzisiaj postanowiłam pożegnać ONĄ przed wyjściem z domu - usiadłam w przedpokoju i obserwowałam, jak się krząta. Byłam ciekawa, czy pozwoli mi wyjrzeć na korytarz i nie zawiodłam się, ale rano ONA zwykle się spieszy, więc zaraz trzeba było wracać do mieszkania.
Po południu wyszłam z szuflady, żeby ją przywitać. Zwykle wita ją rudy i czarna, czasem puchaty niebieski, a dzisiaj i ja dołączyłam do nich. ONA bardzo się ucieszyła na mój widok i szybko dała mi miseczkę z mięsem. To było bardzo miłe, a poza tym. sama się zastanawiam, dlaczego to zrobiłam. To pewnie moja wrodzona ciekawość, bo przecież nie tęsknota, nie, no skąd. Już nie uciekam, kiedy przechodzi blisko mnie, bo uwierzyłam, że nie ma złych zamiarów. Ale dotykać się pozwolę, co to, to nie, bo przecież nigdy nie wiadomo kiedy mnie znowu będzie chciała złapać i w jakim celu!

1 listopada:
Nauczyłam się już rozpoznawać, kiedy jest święto, bo wtedy ONI dłużej śpią i nie wychodzą tak wcześnie, jak zwykle albo wcale. ONA nie spieszy się tak bardzo i cały ranek nas zabawia, a ON przygotowuje dla mnie na śniadanie porcję surowego mięsa. Pod koniec tygodnia takie dni są zawsze dwa, jeden po drugim. Ten drugi jest gorszy, bo po południu ON wyciąga z szafy tego okropnego potwora, robi straszny hałas, odsuwa łóżko i zagląda do mojej szuflady, więc muszę ratować się ucieczką. Dzisiaj wszystko było jak w święto, a chyba mamy środek tygodnia, o ile nie pomyliłam się w rachunkach. ONI wyszli razem, a ja wygrzewałam się w jesiennych promieniach słońca, leżąc na parapecie. Kiedy wrócili, ONA zapaliła dużo światełek i porozstawiała je w całym mieszkaniu. Rudy koniecznie chciał zobaczyć z bliska co to jest i osmalił sobie wąsy. Głuptas, przecież każdy wie, że od ognia należy trzymać się z daleka.

2 listopada:
Dziś dla odmiany pada i wiatr zawodzi za oknem, ale ONI mimo to wyszli z domu, a po powrocie znowu porozstawiali światełka. Gruby niebieski twierdzi, że to dlatego, aby uczcić pamięć wszystkich kotów, które odeszły za Tęczowy Most. On jest stary i mądry, więc dużo wie.
Wieczorem jak zwykle wyszłam na korytarz razem z moimi dwoma kumplami, czyli z rudym i puchatym niebieskim i zdrzemnęłam się na wycieraczce sąsiadów. Kiedy się obudziłam, byłam sama, a drzwi do wszystkich mieszkań były zamknięte! Trochę się zdenerwowałam, bo nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie mieszkam, ale popatrzyłam na wycieraczki i od razu rozpoznałam nasze drzwi. Usiadłam przed nimi i zaraz się otworzyły, jakby ON tylko czekał, żeby zobaczyć co zrobię. Mam nadzieję, że zamknął te drzwi przez pomyłkę, a nie żeby stroić sobie ze mnie żarty.

10 listopada:
Czarna chyba nareszcie zmądrzała i od kilku dni już mnie nie prześladuje. A ja też już jej się tak nie boję. Czasem fuknie na mnie albo skoczy, żeby mnie postraszyć, ale na ogół zostawia mnie w spokoju.
Dzisiaj na balkonie razem z rudym i puchatym niebieskim przyglądaliśmy się zaspanej biedronce. Otoczyliśmy ją kołem i kiedy chciała nam uciec, któreś z nas zaganiało ją łapką na środek - nie mogła nam przecież popsuć od razu zabawy. W końcu obudziła się na dobre i odleciała. Biedronki to mają dobrze!

15 listopada:
Można powiedzieć, że moje życie bardzo się unormowało, chociaż niekiedy jestem tak zajęta zabawą, spaniem lub wyglądaniem przez okno, że brakuje mi czasu na pisanie.
Mój dzień wygląda tak: rano biegnę do kuchni i ON daje mi śniadanie, zaglądam do łazienki, gdzie ONA wchodzi do wielkiej, białej kuwety i polewa się wodą, a potem smaruje się jakąś pastą na twarzy i na całym ciele. Zupełnie tego nie rozumiem, po co się najpierw myć, a potem brudzić, chyba powinno być odwrotnie?
Kiedy ONA kończy swoje sprawy w łazience, otwiera drzwi na korytarz, gdzie spędzam miły kwadransik, a potem trzeba wracać, bo ONA wychodzi. Wtedy albo leżę sobie na parapecie, albo bawię się z moimi kumplami, albo śpię w szufladzie. Jest tam zacisznie, ciepło i ciemno, co mi bardzo odpowiada, bo przecież od dziecka otaczał mnie mrok.
Kiedy ONA wraca, czekam w przedpokoju aż się rozbierze i wiem, że zaraz przygotuje nam jedzenie. Pierwsza dostaje zawsze czarna i to jest zrozumiałe, bo gdyby nie zjadła, nikt by nie był bezpieczny! Potem obaj niebiescy - gruby i puchaty, który strasznie głośno prosi o jedzenie, poliże trochę i odchodzi. Chyba mu nie smakuje i dlatego, chociaż taki duży, jest okropnie chudy. Ja kręcę się po kuchni, zaglądam do miski czarnej i oblizuję się ostentacyjnie, dając ONEJ do zrozumienia, że już jestem bardzo głodna. Przygotowanie mojego jedzenia zawsze trwa najdłużej, nie wiem dlaczego. W końcu dostaję ugotowanego i pokrojonego kurczaka, szybko zjadam i znowu wychodzę na korytarz, żeby poleżeć na ciepłej podłodze, a potem idę do swojej szuflady i śpię smacznie aż do późnego wieczora. Wtedy dostaję kolację, a kiedy ONI idą spać, wychodzę spod łóżka i zaczynam się bawić. Najbardziej lubię turlać piłeczki i bawić się w berka z puchatym niebieskim. Odwiedzam pudełko z piaskiem, czasem pod łóżkiem, a czasem w łazience, zależy od okoliczności, a potem układam się na parapecie za monitorem i trochę drzemię, a trochę wyglądam przez okno. I znowu jest rano. Może nie wygląda to zbyt ciekawie, ale mnie bardzo odpowiada. Mam gdzie mieszkać, gdzie spać i co jeść, nikt mnie nie bije i nie przegania. To sporo, biorąc pod uwagę początki mojego życia. Nie tęsknię za nim wcale. Nie ciągnie mnie by wyjść na zewnątrz, bo wiem że nic dobrego tam mnie nie spotka. Może, gdybym wychowywała się w innych warunkach, na przykład w ogrodzie, tęskniłabym za swobodą, ale świat, w którym teraz żyję wystarcza mi w zupełności. Ciekawe, co tu się jeszcze wydarzy...


DALEJ


Zawartość tej strony jest wartością intelektualną, chronioną prawem autorskim.
Nie dopuszcza się kopiowania, przetwarzania bądź modyfikowania zawartych tu treści bez zezwolenia.
Cytowanie wyłącznie z podaniem autora.
Wierszy z zakładki "Dedykacje" proszę nie cytować.

Kontakt:

Marta "Majorka" Chociłowska-Juszczyk
e-mail: marteusz@gmail.com                                                                                             Design by morigan © 2010 All rights reserved