Część IV: Codzienność

15 grudnia:
Jest ciche, spokojne, zimowe popołudnie. Przeciągnęłam się rozkosznie po wyjściu z szuflady i podeszłam do ONEJ, która siedzi przy czymś co wygląda jak lustro, ale niezupełnie. Raczej jak okienko w telewizorze. Coś tam stuka na pudełku z klockami, każdy klocek ma namalowaną literkę (sprawdziłam to, kiedy ONA jest w pracy). Podchodzę ostrożnie i delikatnie zaczepiam ONĄ łapką. Mam długie pazurki, jak artystka. Ale jeden pazurek wczepił się w spodnie ONEJ i nie może się odczepić. ONA patrzy na mnie pytająco: Bambisiu, czego chcesz? - Jak to czego, bawić się chcę! Gdzie jest nasz patyczek? ONA wyłącza telewizor czy cokolwiek to jest i wstaje. Bierze patyczek do ręki. Ten mój ulubiony z niebiesko-różowymi piórkami. I o to właśnie mi chodziło. Zaraz przybiegnie Puchaty Niebieski i Ta z Żółtym Pyszczkiem. Co prawda prycha na mnie, ale ja wiem, że to z zazdrości. Zaraz ją trochę pogonię, bo to lubi, oj jak ona lubi się bać! Dziwna jakaś. Wskoczę na łóżko i będę polować na patyczek, zaciągnę go do łazienki, żeby mi nie uciekł. To moja ulubiona zabawa. I pomyśleć, że kiedyś nie wiedziałam, jak przyjemnie jest się bawić...

17 grudnia:
Niedzielny poranek. Jesteśmy już po śniadaniu, najedzeni możemy oddać się błogiemu trawieniu. ONI jeszcze śpią. Wspięłam się na łapki i zlustrowałam sytuację na łóżku. W nogach ONEJ śpi Czarna, oj, niedobrze, tu się nie będę pchała. Co prawda już dawno przestała mnie ganiać i straszyć, ale ostrożności nigdy nie za wiele. Nieco wyżej leży Ta z Żółtym Pyszczkiem. W zasadzie mogłabym ją przegonić, ale mam takie błogie ciepło w brzuszku, że chyba mi się nie chce... Przy prawej nodze ONEGO leży mój przyjaciel, Puchaty Niebieski, no przynajmniej z jego strony nic mi nie grozi... Położę się na dywaniku przy łóżku i spokojnie poczekam, aż ONA otworzy oczy i zacznie się ze mną bawić patyczkiem z piórkami. ONA wie, że na to czekam, musi się tylko obudzić. Niech śpi, jak się wyśpi, będzie bardziej chętna do zabawy. Jak każdy kot. Słoneczko tak miło grzeje... aaach, jak przyjemnie, zdrzemnę się troszeczkę...

24 grudnia:
Dzisiaj jest chyba jakiś szczególny dzień. Nie wiem o co chodzi, ale czuję coś dziwnego i podniecającego w powietrzu. Na oknie zawisł wianek z zielonych, pachnących lasem gałązek. Ale przede wszystkim cały dom pachnie pieczonym ciastem - Gruby Niebieski nazwał je sernikiem albo piernikiem, wszystko jedno, bo on za oboma przepada. Łasuch, to dlatego jest taki gruby! Pachnie też pieczoną rybą i innymi smakowitościami, których nawet nie umiem nazwać. Szeleści papier do pakowania prezentów, błyskają nożyczki, ONA stara się wyrównać i przyciąć papier na stole, ale to jest dość trudne przy czynnej asyście sześciu kotów (ja jestem tylko biernym obserwatorem i to z bezpiecznej odległości), z których każdy stara się uchwycić swój skrawek! Szykuje się chyba jakaś impreza, bo wszyscy są bardzo podekscytowani, a ONA nawet śpiewa! Słyszałam już te melodie rok temu, śpiew i dźwięk dzwonów dobiegający z daleka, kiedy zamknięto mnie w piwnicy i o mało nie umarłam... Mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
Późnym popołudniem ONI zapakowali garnek z rybą do torby, zabrali też paczuszki w kolorowym papierze i wyszli. Kiedy wrócili, każde z nas dostało nową myszkę do zabawy (moja jest biała) i piłeczki z kolorowej gumy, które tak zabawnie podskakują. A potem usiedli na podłodze i bawili się z nami do późna. Gruby Niebieski, który jest stary i mądry, twierdzi że jest Wigilia i o północy wszystkie zwierzęta mówią ludzkim głosem, dlatego ludzie nie śpią i chcą się dowiedzieć, co o nich myślimy. Hm... dziwna ciekawość. Przecież to chyba widać?

27 grudnia:
Moja przyjaźń z Puchatym Niebieskim kwitnie! Dotykamy się nosami, obwąchujemy, pomrukujemy do siebie, czasem udajemy że walczymy i bawimy się w berka. Lubię ocierać głowę o jego brodę albo oprzeć się o niego bokiem. Jest taki duży i silny! On się chyba trochę wstydzi tych moich czułości, bo przyciska mnie łapą do ziemi i wygryza mi z głowy kłaczek futra. Ale ja nie protestuję, przecież jest moim przyjacielem.
Te nasze pieszczoty wykorzystała ONA i zaczęła mnie głaskać, a ja myślałam że to Puchaty Niebieski tak się do mnie czuli! Bo ja jestem bardzo uczuciowa. Po chwili zorientowałam się jednak i uciekłam pod stół, ale bez zbytniego pośpiechu. Ten dotyk ONEJ wcale nie był nieprzyjemny. Chyba walczą we mnie dwie natury - ochota by zwiać przed ludźmi, gdzie pieprz rośnie i ciekawość. A może coś jeszcze?

31 grudnia:
To był straszny dzień, a właściwie noc. Za oknem słychać było strzały, w niebo leciały z sykiem dymiące węże i spadały kolorowe gwiazdy, ludzie krzyczeli, psy wyły i szczekały, a my wszyscy schowaliśmy się pod łóżkiem i trzęśliśmy się ze strachu. Tylko Rudy siedział na parapecie i koniecznie chciał wyjść na balkon, żeby lepiej widzieć co się dzieje. Nie sądziłam, że jest taki odważny. Kanonada trwała dobrą godzinę i nie odważyłam się już wychylić nosa z szuflady aż do rana...

13 stycznia:
Dzisiaj mamy święto - minął rok odkąd Puchaty Niebieski przybył do ONYCH. Z tek okazji każdy dostał ekstra porcję tego, co najbardziej lubi. Dla mnie to jest mięso, a dla Czarnej ryba, więc nie było powodu do kłótni.
Jak to dobrze, że Puchaty Niebieski się tutaj zjawił! Oczywiście nie chodzi mi tylko o te dodatkowe porcje.
Muszę przyznać, że Czarna zmieniła się nie do poznania! Nie wiem czemu to przypisać, może podjęła jakieś postanowienie na Nowy Rok, a może po prostu przemyślała sprawę i uznała, że nie zagrażam jej interesom? W każdym razie z filozoficznym spokojem przygląda się moim harcom, pozwala mi zaglądać do swojej miski, obwąchuje mi głowę i w ogóle zachowuje się jak starsza siostra. Ja jednak nie do końca jej dowierzam, bo raz obrzuciła mnie takim spojrzeniem, że aż mi ciarki przeszły po grzbiecie i czuję, że w każdej chwili może się wkurzyć. Będę zachowywać się normalnie, nie narzucać się, ale zachowam czujność!

20 stycznia:
Oho! Szykują się jakieś zmiany. Było jeszcze ciemno i nawet dla mnie za wcześnie na śniadanie, gdy ON wstał, poszedł do kuchni, zjadł jajko, a potem zarzucił na plecy wielką paczkę i wyszedł. Gdy to zobaczyłam, wiedziałam że nie wróci na noc. Tak samo było kiedyś z ONĄ - wyszła z tą paczką na plecach i nie wracała nie wiadomo jak długo. Niby nic takiego. ale przyzwyczaiłam się już, że to ON pierwszy daje mi śniadanie, kiedy ONA jeszcze smacznie śpi. Nawet pozwalam by mnie wtedy pogłaskał. Mam nadzieję, że nie będę głodować przez cały ranek!

28 stycznia:
No i miałam oczywiście rację - ON nie wrócił do tej pory. Nie wiadomo co się stało. Śniadania dostaję nieco później niż zwykle, ale prawdę mówiąc, specjalnie głodna też nie jestem, bo ONA ciągle podrzuca coś do jedzenia. Jak tak dalej pójdzie, to Gruby Niebieski i Czarno-Biała przestaną się mieścić w drzwiach do kuwety.
Dzisiaj jest niedziela, więc wszyscy śpimy dłużej, jednak jak długo można obyć się bez śniadania... Sprawdziłam sytuację na łóżku - leżał tam Puchaty Niebieski, Ta z Żółtym Pyszczkiem i Czarna. Wydawało mi się, że śpi mocno, więc zaryzykowałam i dotknęłam łapką dłoni ONEJ najdelikatniej jak potrafiłam, ale mimo to podskoczyła. No ja bardzo przepraszam! To przecież nie moja wina, że nie obcinają mi pazurków!
Czarna najwyraźniej uznała, że za wcześnie na śniadanie i sycząc zamachnęła się na mnie łapą, a ja uciekłam przerażona pod łóżko. Niedługo musiałam czekać na jej zły humor.
Za to po śniadaniu wszyscy już byli w dobrym humorze i ONA bawiła się z nami patyczkiem z piórkami. Wskoczyłam na łóżko, wyciągnęłam się żeby złapać patyk i. spadłam prosto na Czarną, która leżała obok w koszyku. Zamarłam... Czarna odskoczyła przestraszona, syknęła ostrzegawczo i przeniosła się pod fotel, więc tym razem chyba mi się upiekło, jednak czym prędzej wzięłam nogi za pas. Doprawdy, muszę bardziej uważać, ale to takie trudne, gdy zapomnę się w zabawie!

31 stycznia:
ON wrócił! Tyle było z tym zamieszania, krzyku i bieganiny (bo wszyscy pobiegli go witać), że do późnego wieczora siedziałam pod łóżkiem, bojąc się wychylić nos. ONA próbowała mnie zachęcić do zabawy machając patyczkami, ale nie zwracałam na to uwagi, nasłuchując co się dzieje w kuchni. A tam nagle rozległo się klepanie. To ON - Wielki Krojczy Wołowinki - opłukał mięso i suszył je w papierowym ręczniku, poklepując dłonią. To dla mnie oczywisty znak, że będzie żarcie i to jakie! No więc co tam patyczki! Z ogonem w górze pomaszerowałam do kuchni na kolację. ON wyglądał zupełnie tak samo jak przedtem, tylko jakby trochę... lepiej. Pewnie dobrze się wyspał przez ten czas, kiedy go tutaj nie było.
Jest sprytny - podaje mi miseczkę dopiero gdy pozwolę się pogłaskać. No więc dla świętego spokoju pozwoliłam. Mięsko pachniało tak smakowicie! A więc wszystko chyba wraca do normy.

15 lutego:
Świat się kończy! Szłam sobie spokojnie, aż tu nagle na drodze wyrosła mi Czarna. Usiadła na środku korytarza i ani drgnęła. A ja miałam swoje plany i chciałam przejść. Niewiele myśląc, przywaliłam jej łapą. Odmachnęła się niepewnie, wywaliła na mnie oczy wielkie jak spodki i zaraz poleciała na skargę do ONEJ. Obrzydliwa skarżypyta. Oczywiście została wygłaskana, a ja usłyszałam, co ONA myśli o takim zachowaniu. Nie będę się tym przejmowała, w końcu to Czarna złośliwie siedziała nie tam gdzie powinna.

28 lutego:
Zimą wczesnym rankiem jest jeszcze ciemno. Rudy jak zwykle o tej porze zaczyna drapać drzwi szafy. Wie, że to obudzi ONYCH, któreś z nich wstanie i da mu jeść. Reszta też coś dostanie na ząb przy okazji. To ładnie z jego strony, że myśli o innych, bo rzeczywiście, ONA przyszła do kuchni i zaczęła szykować wszystkim jedzenie. Byłam tak głodna, że biegłam przed nią, prawie ocierając się o jej nogi, przycupnęłam obok Puchatego Niebieskiego i przytuliłam się do niego. Położył mi łapę na głowie i spokojnie czekał na napełnienie miseczki. ONA postawiła miseczkę z pasztetem przede mną, a ja natychmiast zabrałam się do jedzenia, mrucząc z zadowolenia. Wtedy wyciągnęła rękę i delikatnie zaczęła głaskać mnie po plecach. Przywarłam na chwilę do ziemi, ale jak już mówiłam, byłam bardzo głodna. A niech tam, skoro musi mnie dotykać, to trudno. Przecież nie będę z tego powodu przerywać jedzenia. Prawda?

15 marca:
Najpierw była szalona zabawa z patyczkiem, którym ONA machała, a ja skakałam po łóżku, starając się go złapać. Doprawdy, było tak miło! Aż tu nagle ONA ni z tego ni z owego wyciągnęła do mnie ręce i podniosła mnie do góry. Przerażona, zaczęłam się wyrywać, pomagając sobie pazurami. Przeraziłam się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłam że po twarzy ONEJ płynie krew. Ach te moje ostre pazurki!
Schowałam się pod łóżkiem i wyszłam dopiero w nocy. I wtedy się zaczęło - przy drzwiach czekał na mnie Gruby Niebieski i z całej siły uderzył mnie łapą. Odskoczyłam i wpadłam na Czarną, która przyłożyła mi z drugiej strony. Wrzasnęłam oburzona i pobiegłam po pomoc do Puchatego Niebieskiego, ale odepchnął mnie i fuknął karcąco. Wycofałam się zdezorientowana i wtedy skoczył na mnie Rudy, przygniatając mnie z całej siły do ziemi. Oj, lekki to on nie jest. Ta z Żółtym Pyszczkiem patrzyła na mnie z miną nie wróżącą nic dobrego, syczała i tylko czekała aż znajdę się w zasięgu jej łapy, a Czarno-Biała przyglądała mi się z kwaśną miną. O co tu chodzi?!!! Chyba wiem. chcą mnie ukarać za podrapanie ONEJ... ale to przecież nie moja wina! Po co mnie podnosiła? Nie chciałam jej zrobić krzywdy, broniłam się tylko... I co teraz?

17 marca:
Po tym przykrym incydencie zapanował spokój. ONA chyba się trochę obraziła, udaje że mnie nie widzi i nie zbliża się do mnie zanadto. Ma to swoje minusy, bo przestała się ze mną bawić patyczkiem... Nie to nie, przejdzie jej za jakiś czas. Pozostali widać uznali sprawę za załatwioną, bo nie zwracają na mnie specjalnej uwagi. Tylko Puchaty Niebieski zaczął znów ze mną rozmawiać, reszta mnie ignoruje. Pewnie uważają mnie za jakiegoś dziwoląga. Trudno, niech i tak będzie.

1 kwietnia:
ONA śpi... Puchaty Niebieski też śpi. Dlaczego śpią tak uparcie? Ja mam właśnie chęć na zabawę. Zaczepiam łapką rękę ONEJ, wystającą spod kołdry. Mruknęła coś łagodnie i odwróciła się na drugi bok. Niedobrze, nie będzie zabawy. Może Puchaty? Zagruchał do mnie tylko i dalej śpi. Trudno, muszę sobie poradzić sama. Czuję się wyspana i rześka. O, jest mój patyczek z piórkami. Hop, patyczek w zęby, hop między łapy, hop, zaciągniemy go do łazienki, zakopiemy w fałdach dywanika, oj wpadł do wanny, na szczęście nie ma tam wody, można wskoczyć i wyciągnąć, miau, wrrr, miauuuu, chodź tu niegrzeczny patyku, miauuuuuu!
Bambisiu, Bambisiu, co się stało? - słyszę przerażony, ale bardzo zaspany głos ONEJ. Nic się nie stało, rozpiera mnie energia i radość życia. Bawię się! To środek nocy? Nie szkodzi, przecież odeśpimy to w dzień, prawda? Podbiegłam do ONEJ i znowu złapałam ją łapką za rękę, ale już zasnęła. Gruby Niebieski i Czarno-Biała pochrapują w swoich koszykach. Ach, ci dorośli, przesypiają najlepszy czas na zabawę...
Rudy, czy nie czas podrapać drzwi szafy? Za wcześnie, powiadasz? Hop, skoczę ci na głowę, czemu się tak otrząsasz, rusz się, pobiegaj! Eee, widzę że nic z tego. Ta z Żółtym Pyszczkiem i Czarna też śpią. Nuuudno... Hop, wskakuję na parapet, wyglądam przez okno... wszystko śpi jeszcze. Hm, chyba za bardzo się rozbrykałam, a więc utnę sobie teraz drzemkę - byle do śniadania. Układam głowę na łapkach i zamykam oczy. Jest cicho, ciepło i bezpiecznie. A rano będzie nowy dzień. Co mi przyniesie? Dobranoc...

19 kwietnia:
Zdaje się, że zbliżają się moje drugie urodziny. Nie wiem, kiedy dokładnie się urodziłam, więc będę je obchodzić właśnie w TEN dzień. Bo dzisiaj jest wielki dzień - Rocznica. Rok temu zamieszkałam w Szufladzie. Długo bałam się stamtąd wyjść, bałam się wszystkiego. Nie było łatwo, ale Rudy, a zwłaszcza mój przyjaciel, Puchaty Niebieski pomogli mi się oswoić. Napisałam "oswoić"? Dziwne, przecież nie jestem dzikim kotem, tylko trochę nieśmiałym.
Najważniejsze, że nikt mi tu niczego nie zabrania, mogę wylegiwać się na korytarzu i na balkonie, wystarczy że tylko popatrzę, a ONI spełniają moje życzenia. Miło jest być kotem. Pogodziłam się już z myślą, że ONI też tutaj mieszkają. Czasem ma to swoje dobre strony, zwłaszcza w porze śniadania, obiadu i kolacji. I w czasie sjesty - na korytarzu, bardzo lubię tam leżeć, ale najlepiej się czuję kiedy ONYCH nie ma w domu. ONA często wyciąga do mnie rękę, ale ja nie nawykłam do dotykania. Zwykle głaszcze mnie kiedy zaczynam jeść. Z głodu i dla świętego spokoju nie uciekam. Ostatnio pogładziła mnie po ogonie, aż po jego koniec. Wyprężyłam grzbiet, czując rozkoszne mrowienie wzdłuż kręgosłupa. To było bardzo przyjemne uczucie, ten dotyk. Ale nie pozwalam na to zbyt często. Jeszcze sobie pomyśli, że mi zależy.
Czarna chyba pogodziła się z moją obecnością w domu. Staramy się schodzić sobie z drogi i tyle. Przecież nie będę się z nią biła.
Każdy ma tu swoje imię. Do mnie mówią "Bambi" albo "Bambinka". Czasem mówią Bisia lub Bambisia, ale nie lubię tego i udaję, że nie słyszę. Rozumiem też słowo "amciu" - bo wiem, że dadzą mi wtedy coś do jedzenia. To zabawne, że to oznajmiają, przecież widzę że niosą miseczkę. Widocznie ludzie już tacy są, że ciągle muszą coś mówić. Ja się odzywam rzadko i tylko do Puchatego Niebieskiego. Raz tylko zaczęłam płakać, kiedy za oknem strasznie huczało i okna zalewała woda. Bardzo się bałam, a przecież nie mogłam sobie zatkać uszu! ONA zobaczyła moje przerażenie i wypuściła mnie na korytarz, tam było ciszej i uspokoiłam się.

20 kwietnia:
Wiele się zmieniło od mojego przybycia tutaj... A może to ja się zmieniłam? Co prawda przez kilka miesięcy oglądałam świat spod łóżka (gdyby nie to, że ONI wciąż zaglądali do mojej szuflady, nie wiedziałabym nawet jak wyglądają, bo przeważnie widziałam ich nogi), ale teraz jestem pełnoprawnym mieszkańcem tego domu. Lubię wychodzić na balkon (wczoraj - w Rocznicę - wskoczyłam nawet na stojącą tam deskę do prasowania i wyjrzałam przez okno), nie uciekam już w panice przed wszystkim co się rusza, powiedzmy raczej, że szybko się oddalam, dzięki czemu ONA coraz rzadziej musi chodzić tyłem. Doszło nawet do tego, że kiedy jestem bardzo głodna - przychodzę do kuchni, mruczę głośno i ocieram się o nogi ONEJ a nawet ONEGO! Ale niech sobie nie wyobrażają za wiele. Na zbytnie poufałości na pewno nie pozwolę. Najważniejsze, że spełniło się moje marzenie - nareszcie znalazłam przyjaciela! Puchaty Niebieski cieszy się moim nieograniczonym zaufaniem i lubię być blisko niego. Wtedy prawie niczego się nie boję.

25 kwietnia:
A już było tak miło! Leżałam w wiklinowej budce na balkonie, ciesząc się słonecznym popołudniem. I wtedy przyszedł ON - miał na rękach wielkie, grube rękawice - wyciągnął mnie z budki i przycisnął do ziemi. Gryzłam i drapałam (ugryzłam go w palec do krwi, dobrze mu tak), a potem przyszła ONA i nalała mi czegoś między łopatki. Ze strachu bałam się poruszyć. Jak można tak traktować kota? No jak?! Nigdy więcej nie wejdę do tej budki. Kiedy tylko poczułam, że zwolnili uścisk, uciekłam do szuflady. Prędko stamtąd nie wyjdę!

11 maja:
Ten wieczór był jakiś inny. ONA bardzo starannie układała swoje rzeczy i chowała je do torby, która może sama jeździć bo ma kółka. Dlaczego do torby a nie do szuflady, jak zwykle? Już to kiedyś widziałam... wtedy ONEJ długo nie było. Czyżby miało się powtórzyć?

12 maja:
I miałam rację! Dziś raniutko ONA dała mi śniadanie i wyszła. Z tą torbą na kółkach. ON wyszedł z nią, ale wrócił sam i bez torby. Ta z Żółtym Pyszczkiem długo siedziała przy oknie i patrzyła w niebo. Chyba ONA tam się nie wybrała? Tak wysoko...

15 maja:
Nuuudno... Nikt się ze mną nie bawi patyczkiem. Czy już zawsze tak będzie? Dobrze, że jest Puchaty Niebieski, lubię się z nim bawić - chować za drzwiami i wyskakiwać na niego znienacka, a potem uciekać ile sił w łapkach!

19 maja:
Od samego rana warczący potwór był w robocie. Ach, jak ja nie znoszę tego hałasu! I po co te porządki, przecież jest czysto? Ja zawsze dokładnie zagrzebuję piasek w kuwecie, a tych kilka kłaczków na podłodze... komu to przeszkadza?
Ta z Żółtym Pyszczkiem znowu wypatrywała czegoś na niebie. Gruby Niebieski śmiał się z niej, że czeka na samolot i wyjaśnił, że samolot lata wysoko jak ptak, ale robi większy hałas.
Usłyszałam zgrzyt klucza w zamku... Akurat skończyłam jeść jadłam obiad, kiedy ONA weszła, poznałam ją od razu! Pokazałam jej, że mam pustą miseczkę, mam nadzieję że zrozumiała, że jestem głodna i że trochę się martwiłam. Cała kocia czereda wyległa do przedpokoju, żeby się przywitać, a Czarna ułożyła się na torbie z kółkami dając wyraźnie do zrozumienia wszystkim, że ONA bez Czarnej nigdzie już nie pojedzie.
Przyglądałam się temu wszystkiemu nieśmiało z boku, a ONA podeszła szybko i znienacka pogłaskała mnie. Uciekłam co prędzej, ale w duchu jestem zadowolona. Nareszcie znowu będzie normalnie.

5 czerwca:
Minęło trochę czasu i znowu zaczęłam wychodzić na balkon. Wiem, obiecałam że nieprędko tam się pokażę, ale znudziło mi się siedzieć ciągle w szufladzie, zwłaszcza kiedy jest piękna pogoda.
Czasem leżę na parapecie za monitorem, a czasem układam się w wiklinowej budce i przez nikogo nie niepokojona, drzemię albo rozmyślam. A kiedy Puchaty Niebieski siada blisko mojej budki, jestem naprawdę szczęśliwa
(ONA zostawiła te obrazki na biurku, a ja zaniosłam je do mojej szuflady i ukryłam pod kocykiem). To ja i mój Puchaty przyjaciel.

30 czerwca:
Nie, doprawdy, to przekracza już wszelkie granice! Nie można ufać ludziom, wciąż to powtarzam i będę się tego trzymać! Spałam na wycieraczce sąsiadów na korytarzu, aż tu nagle ON podszedł do mnie znienacka (ONI zawsze podchodzą znienacka) i zagonił do klatki. Wiedziałam, że coś się święci i nie po to mnie tam zapędził, żeby mi się poprzyglądać. Ta z Żółtym Pyszczkiem i Puchaty Niebieski zostali potraktowani tak samo, każde znalazło się w osobnej pułapce. A potem zanieśli nas do szpitala. Kiedy otworzyli drzwiczki klatki, wymknęłam się zwinnie i zaczęłam biegać po całym pomieszczeniu chcąc się wydostać, ale nie mogłam znaleźć drzwi. Wskakując na półki pozrzucałam jakieś buteleczki, narzędzia i strzykawki, zaplątałam się w bandaż, który przyczepił mi się do łap i prawie je spętał, warczałam przy tym bardzo groźnie i nastroszyłam ogon tak, żeby był gruby jak szczotka. Zrobiło się okropne zamieszanie, ONI starali się mnie złapać, ale ja miałam przewagę, bo ja umiem wysoko skakać, a oni nie. Pan doktor w zielonym ubraniu, ten wielki jak góra, którego już wcześniej zdążyłam poznać, aż zagwizdał z podziwem, patrząc na moje akrobacje. Przynajmniej tak mi się zdaje, że to był podziw.
W końcu mnie złapali i położyli na stole, trzymając mocno. Wszyscy byliśmy okropnie zasapani. Starałam się gryźć i drapać, ale mieli grube rękawice na rękach, spryciarze! W odruchu zemsty zrobiłam siusiu prosto na ten srebrzysty, wypolerowany, lodowato zimny stół. Poczułam lekkie ukłucie w pośladek, a potem ONA zarzuciła mi ręcznik na głowę i coś robiono z moimi pazurkami. Kiedy znalazłam się z powrotem w klatce (o, jakże chętnie do niej wskoczyłam), natychmiast przyjrzałam się swoim łapkom. Moje piękne, długie pazurki, z których byłam taka dumna, zostały znacznie skrócone. na szczęście nie zraniono mnie przy tej operacji.
Puchaty Niebieski i Ta z Żółtym Pyszczkiem też zostali położeni na stole (mam nadzieję, że go wytarto...) i ukłuci, ale ku memu zdziwieniu przyjęli to zupełnie spokojnie. A potem wróciliśmy do domu. Oczywiście kolacji nie tknęłam i nie wysunęłam nosa z mojej szuflady aż do późnego ranka.

5 lipca:
Puchaty Niebieski pobił się z Rudym. O mnie! Rudy podszedł do mnie bardzo blisko i zaczął mnie okrążać. Syknęłam, żeby mu nie przyszło do głowy skoczyć na mnie, bo wiem że lubi takie zabawy. Ale on nadal się przybliżał. Wtedy Puchaty Niebieski zapiszczał cienko i usiłował pacnąć go łapą. Rudy stracił zainteresowanie mną i zaczął okrążać Puchatego, który przewrócił się na plecy i z łapami w górze przygotowywał się na odparcie ataku. A potem zerwał się błyskawicznie, skoczył na Rudego, ugryzł go w głowę, zapiszczał i uciekł pod łóżko. Rudy z głupią miną rozglądał się za przeciwnikiem, a ja poszłam pocieszyć mojego rycerza. Jest bardzo dzielny i odważny, a przecież taki jeszcze z niego dzieciak!

10 lipca:
Asystowałam dziś ONEJ, gdy przygotowywała się do wyjścia z domu. Ostrożnie, bardzo ostrożnie zbliżyłam się i zaczęłam obwąchiwać brzeg jej sukienki. Pachniał Puchatym Niebieskim, co było bardzo przyjemne. ONA zastygła w bezruchu i ani drgnęła. Trwało to dość długo i nabrałam wątpliwości, czy pójdzie do pracy. Może zostanie i będzie się z nami bawić, albo wypuści nas na balkon w ciągu dnia? Jak długo jednak można obwąchiwać sukienkę? Kiedy odsunęłam się, ONA pośpiesznie wybiegła z domu. Chyba była trochę spóźniona...

15 lipca:
Biedny Puchaty! Zachorował na żołądek, tak jak kiedyś Miluś, mój brat. Ciekawe, co mu zaszkodziło, przecież tutaj nie dają nam zepsutego jedzenia. Pewnie zjadł za dużo, obżartuszek. Wymiotował, miał rozstrój żołądka i wcale nie chciał się ze mną bawić. Wtuliłam mu głowę pod brodę, starając się go pocieszyć, ale on chciał mieć chyba święty spokój, bo odgonił mnie łagodnie, chociaż stanowczo. Zrozumiałam i odeszłam.

20 lipca:
Puchaty Niebieski bawił się w berka z Tą z Żółtym Pyszczkiem. Zaczepiała go, prowokując do gonitwy, a potem uciekała z głośnym piskiem, udając przerażenie. Wstrętna kokietka! Hmm, czyżbym była zazdrosna?

25 lipca:
Przywieźli nowy mebel. Podobno jest przeznaczony wyłącznie dla nas i wygląda jak drzewo. Ma trzy grube nogi, owinięte sznurem, które można drapać do woli albo wspinać się po nich wyżej. Jeszcze tego nie próbowałam. Na dole jest duża buda z otworem, wyżej dwie półki - duża i mała, jeszcze wyżej dziwny walec - wygląda jak rura, a na samej górze coś co przypomina bocianie gniazdo. Rudy, Czarna i Żółty Pyszczek skaczą po tym meblu jak zwariowani, wylegują się i wchodzą jeszcze wyżej, na sąsiednie półki pod samym sufitem! Właśnie, jeszcze wyżej... Dopiero jak zobaczyłam Czarną wysoko nade mną, naprawdę się przestraszyłam. Wydała mi się wielka i groźna, gdy tak patrzyła na mnie z wyższością. W panice uciekłam pod łóżko, bo obawiałam się, że zaraz na mnie skoczy Ale to jeszcze nic. Na półce nad wejściem zobaczyłam Czarną i Puchatego Niebieskiego. Oni tam się. całowali... Jak on mógł mi to zrobić?!!! Mam to czarno na białym, żadne z nich się nie wyłga!

29 lipca:
Co to się wyprawia, od rana drzwi się nie zamykają! Chwili spokoju nie ma. Ciągle goście i goście! Podobno dzisiaj jest święto ONEJ. Święto, nie święto, ale dlaczego wciąż mi przeszkadzają wyspać się na parapecie i zmuszają do ucieczki pod łóżko!
Mój Puchaty wyjaśnił, że wcale nie całował się z Czarną, tylko wąchał jej pyszczek żeby sprawdzić co jadła. Bo on jest ciągle głodny i myśli że inni mają coś lepszego w misce niż on. Ale dlaczego w tym celu musiał się wdrapać tak wysoko? Nie mógł po prostu sprawdzić co Czarna ma w misce? Chyba coś kręci. Wybaczam mu jednak, bo wieczorem bawił się ze mną w berka.

31 lipca:
Znowu coś nowego! Nie wiem co to jest. Okrągłe jak kapelusz grzyba, a w środku jest woda. W dodatku TO buczy. Podeszłam na sztywnych łapach, żeby przyjrzeć się bliżej, a TO zrobiło bul-bul. Odskoczyłam jak oparzona i zaczęłam głośno krzyczeć ze strachu. Przybiegł Puchaty Niebieski i pokazał mi, że to nic takiego, to taki wynalazek do picia. I polizał strużkę wody spływającej z tej kuli do miski.
O, nie, nie, dziękuję za takie wynalazki, wolę stary dzbanek w przedpokoju. On przynajmniej nie warczy i nie bulgoce.

5 sierpnia:
Dzisiaj znowu szalał potwór. Jak ja tego nie lubię! W dodatku ON wyciąga moją szufladę spod łóżka i robi w niej porządki. Po co tam sprzątać, tych kilka czarnych kłaczków komuś przeszkadza? Jeszcze mi Kociennik zaginie przy okazji. Kiedy wróciłam z korytarza, gdzie uciekłam przed hałasem potwora, znalazłam na swoim posłaniu nowy kocyk z mięciutkiej flaneli. Moje notatki leżały pod poduszką.

15 sierpnia:
Uff, jak gorąco! Ukryłam się w wiklinowej budce na balkonie, tam jest trochę cienia. Czarna zajrzała na balkon, zobaczyła mnie i spokojnie, jak gdyby nigdy nic położyła się obok w skrzynce z trawą. Leżałyśmy tuż obok siebie, odgrodzone tylko ażurową ścianką budki! Ziewnęła szeroko i wyciągnęła się wygodnie, nie zwracając na mnie uwagi. Wobec tego spokojnie zaczęłam myć sobie pyszczek. Czyżby ocieplenie w naszych stosunkach?

25 sierpnia:
Kiedy wszyscy już zasnęli, cichuteńko poszłam do pokoju, w którym stoi "kocie drzewko" i zajrzałam do środka budy. Nikogo nie było, więc podskoczyłam i ułożyłam się wewnątrz na miękkiej poduszce. Spałam tam do rana.

31 sierpnia:
Tak mi się spodobała ta buda, że przesiaduję w niej nawet w dzień. Uciekam tylko wtedy, gdy ONI podchodzą zbyt blisko, bo z budy nie ma ucieczki jeśli zaskoczą mnie przy wejściu.
W budzie lubi też leżeć Gruby Niebieski, a Czarno-Biała, która jest bardzo nerwowa i ciągle podskakuje ze strachu, układa się na podstawie wyłożonej grubym dywanem. Raz Gruby Niebieski wdrapał się nawet do bocianiego gniazda, ale bał się zeskoczyć i ONA musiała mu pomagać. Ja na razie nie mam zamiaru ryzykować i pchać się na górę, ale kiedyś na pewno się odważę.

5 września:
Wszyscy wiemy, w której szufladzie ONA trzyma swoje pastylki, które czasami połyka i popija wodą. Mnie najbardziej interesują te walerianowe, czy z czego one tam są. Kiedy otwiera szufladę, zbliżam się i czekam cierpliwie, aż da mi powąchać puste opakowanie. Ocieram policzki o papierek i czuję się jakbym odlatywała. Dlatego byłam w siódmym niebie, gdy ONA chyba przez zapomnienie zostawiła w opakowaniu jedną oszałamiająco pachnącą tabletkę i podsunęła mi pod nos. Polizałam, powąchałam. położyłam się na boku, wtuliłam głowę w dłoń ONEJ i zaczęłam mruczeć tak głośno, że aż wszyscy przybiegli zobaczyć co się stało. Każdy chciał też powąchać. ONA gładziła mnie po całym ciele i im bardziej mnie głaskała, tym bardziej mruczałam. Dopiero kiedy ON podszedł zbyt blisko, oprzytomniałam i schowałam się pod łóżkiem.
Dziwne. Okazuje się, że czasami lubię być głaskana! I ONA też to już wie.

10 września:
ONA znowu upycha swoje ubrania do torby. ciekawa jestem, czy to oznacza to co zwykle, czyli zniknięcie ONEJ na jakiś czas? Przed pójściem spać dała mi listek z tabletką do powąchania, uklękła przy mnie i gładziła mnie obiema rękami. Obie zamknęłyśmy oczy i wpadłyśmy we wspólny rytm - głaskania i mruczenia. Teraz już nie wiem co lubię bardziej - zapach tabletki czy to głaskanie.

15 września:
Miałam rację z tą torbą. Nie ma ONEJ, nie ma pachnących tabletek, nie ma zabawy. Ale jest jedzenie. Rankiem biegnę do kuchni i ocieram się o nogi ONEGO, co oznacza że zjadłabym coś konkretnego. ON to rozumie, pochyla się, gładzi mnie delikatnie, trzymając w drugiej ręce miskę z mięsem, a ja aż przysiadam ze strachu, otrząsam się, ale nie uciekam. Swoją drogą to dobrze, że ON też nie założył swojej torby na plecy i nie zniknął razem z ONĄ, bo kto by się wtedy nami zajmował?

20 września:
To już naprawdę zbyt długo trwa. Wszyscy jesteśmy trochę markotni. Czarna całymi dniami przesiaduje w przedpokoju i na dźwięk dzwonka windy biegnie zobaczyć kto przyjechał, by się przekonać że to wciąż nie ONA. Raz ON rozmawiał z kimś przez swoje czarne pudełko i dał Czarnej do posłuchania. Nic nie powiedziała, tylko przewracała oczami. Ciekawe, kto był po drugiej stronie...
Rudy marudzi i sam nie wie czego chce. Gruby Niebieski i Czarno-Biała udają obojętność, ale widać że brakuje im codziennych przytulanek i leżenia przy ONEJ. Ta z Żółtym Pyszczkiem chowa się w koszyczku przy łóżku i siedzi tam całymi dniami i nocami. A ON sypia na kanapie w kuchni razem z Puchatym Niebieskim. Do czego to podobne?!
Do domu wraca późno, a kiedy przychodzi wszyscy witamy go w korytarzu i głośno domagamy się posiłku. Nawet ja, chociaż wciąż się go obawiam, czekam na jego przyjście i wychodzę na powitanie. ON daje nam jeść, a potem kładzie się na kanapie i zasypia. Jest chyba bardzo zmęczony i nie ma czasu na zabawę. Kiedy wreszcie ONA wróci?

22 września:
Jest, jest nareszcie! Kiedy weszła, Puchaty Niebieski i ja ukryliśmy się pod łóżkiem. Przecież nie wiadomo tak do końca, czy to naprawdę ONA, zwłaszcza po tak długiej nieobecności. Dopiero wieczorem wyjrzałam, kiedy usłyszałam otwieranie szuflady komódki. ONA sobaczyła, że czekam, wyjęła papierek z tabletką i dała mi do powąchania. Gładziła mnie długo, po całym grzbiecie i bokach, drapała po głowie i pod brodą, a ja mruczałam, mruczałam... Byłam tak szczęśliwa, że w zapale przewróciłam się na plecy i w tym momencie otrzeźwiałam, odsuwając się na bezpieczną odległość. Odkrywanie brzuszka nie jest najlepszym pomysłem.
W nocy na łóżku był tłok - wszystkie koty i ON spały z ONĄ. Tylko ja nie odważyłam się tam wskoczyć. ONEJ chyba przyśniło się coś strasznego, bo obudziła się z krzykiem. Może śniła, że już nigdy do nas nie wróci? To rzeczywiście byłby koszmar... Wszyscy patrzyliśmy na nią z przerażeniem, a Czarna wskoczyła jej na głowę pogładziła łapką po włosach. ONA oprzytomniała, uśmiechnęła się i spała spokojnie aż do rana.

30 września:
Dzisiaj miałam bardzo zabawowy nastrój, niestety, Puchaty był śpiący i nie chciał się bawić, więc cóż było robić? Najpierw turlałam piłeczkę, potem zaciągnęłam patyczek z piórkami do łazienki, wyjrzałam przez okno, umyłam pyszczek, ziewnęłam... wciąż nic się nie dzieje... Ooo, a co to się rusza za mną? Pac to łapą! No i dobrze, leży! Obrócę się w kółko, ciekawe czy pobiegnie za mną. Pobiegło! Pac to łapą! O znowu się poruszyło! Obrócę się bardzo, bardzo szybko, na pewno to za mną nie nadąży, zaczaję się i pacnę! Nadążyło i dało się pacnąć. Czasem własny ogon jest najlepszym towarzyszem zabawy...

2 listopada:
ONI zapalili światełka w całym domu, dużo małych świeczek. Pomyślałam o wszystkich moich bliskich, którzy odeszli z mojego życia. Bo o to przecież chodzi, prawda? Żeby ich nie zapomnieć...

15 listopada:
Puchaty został wykąpany! Płakał bardzo ze strachu, chociaż nie wyrywał się zbytnio. Wsadzili go do umywalki i zanurzyli mu ogon w pianie, a potem przenieśli do wanny i polewali wodą z długiego węża zakończonego sitkiem. Po wyjęciu z wanny (Puchaty sam chciał wyjść już wcześniej, ale mu nie pozwolili), zawinęli go w ręcznik, tarmosili, poklepywali i wycierali. Obserwowałam to wszystko przez dziurkę w drzwiach. W końcu udało mu się wyrwać i schował się w mojej szufladzie. Wyglądał. no nie powiem, by zbyt imponująco. Mokry kot to okropnie żałosny widok. Biedny. I po co mu to zrobili?!

20 listopada:
Tak się kończą dziwne eksperymenty z kąpaniem kota. Puchatemu zrobił się kołtun! Pewnie go niestarannie wyczesali, bo on tego nie znosi, wyrywa się i ucieka. Ciekawe co teraz zrobią...

30 listopada:
Ale wymyślili! Wsadzili Puchatego do klatki i gdzieś poszli, nie wiem dokąd, ale kiedy wrócili, zobaczyłam, że włosów ma jakby mniej... Został ostrzyżony, zgroza! Dobrze chociaż, że znosi to mężnie i pozbył się tego kołtuna, dzięki czemu skóra go nie ciągnie i nie boli. Przytuliłam się do niego mocno, chcąc go pocieszyć, a on położył mi łapę na głowie i tak usnęliśmy na kocyku w szufladzie. Jeśli o mnie chodzi, Puchaty może do strzyżenia chodzić częściej!

5 grudnia:
Czwarta, może piąta rano... dookoła jeszcze czarna noc, jak zwykle o tej porze roku. ONĄ budzi jakieś szuranie i tupot wielu, bardzo wielu łapek. Otwiera oko, pomagając sobie ręką, bo samo się zamyka, chce jednak, bardzo chce zobaczyć kto tak rozrabia. To my - kocia młodzież - Rudy, Puchaty Niebieski, Ta z Żółtym Pyszczkiem i ja bawimy się w tramwaj. Wleźliśmy do dużego kartonowego pudła i odpychając się łapkami od podłogi przez wycięte z boku dziury, rozpędzaliśmy się, aż pudło z impetem waliło w drewnianą obudowę kaloryferów. ONA wstała i zamknęła nasz tramwaj w szafie. Przyznaję, narobiliśmy trochę hałasu, ale jakaż to była świetna zabawa!

15 grudnia:
W ciągu dnia sypiam teraz na fotelu, który stoi w sypialni. Wyleguję się na nim jak jakaś dama i nikt mnie nie przegania! W nocy za to śpię na mięciutkiej, włochatej poduszce, którą ONA położyła na biurku pod fikusem. Specjalnie dla mnie! Kiedy ONA wraca do domu, otwiera drzwi na korytarz i wychodzimy żeby poleżeć na podgrzewanej podłodze. Lubię, jak jest ciepło.

24 grudnia:
Pachnie pieczoną rybą i ciastem. na stole szeleści kolorowy papier, a na parapecie stoi choinka z kolorowymi, szklanymi kulkami. Jak przyjemnie jest je strącać na podłogę!
ONI znowu czekali do północy, aż przemówimy, ale my woleliśmy bawić się długimi, kolorowymi wstążkami z papieru. Jest mi dobrze. Chyba znowu mam rodzinę.

31 grudnia:
Odchodzi kolejny rok. Zawsze z drżeniem wspominam tamten ostatni dzień roku, w piwnicy.
ONI pili coś z wysokich kieliszków, a kiedy nie widzieli, podkradłam się cichutko i zajrzałam do środka. Ten płyn puszczał bąbelki, które uderzyły mnie w nos. Co za paskudztwo!
Niestety, potem było jeszcze gorzej, bo rozpoczęła się fajerwerkowa kanonada. Tylko ja schowałam się pod łóżkiem i wyszłam dopiero na obiad następnego dnia. Reszta kociej gromady siedziała w kuchni, a Rudy jak zwykle wyglądał przez okno i patrzył na kolorowe, spadające gwiazdy. On się niczego nie boi, nawet warczącego potwora!

1 stycznia:
Wszyscy długo spaliśmy, zmęczeni strzelaniną za oknem (my) i bąbelkami (ONI). Jakie to dziwne - jeszcze wczoraj rok był stary, a rano już jest nowy. Ten się nazywa Dwatysiące osiem, ciekawe jak będzie wyglądał...

10 stycznia:
W nocy przewróciłam koszyczek z zabawkami, szukając mojej ulubionej, czerwonej wstążeczki i znalazłam małą białą piłeczkę. Piłeczka wypadła z koszyka i zaczęła podskakiwać, a ja biegłam za nią usiłując ją złapać. Im bardziej trącałam ją łapką, tym bardziej podskakiwała i głośno stukała ping-pong, ping-pong, ping... ONEJ chyba się to nie bardzo podobało, bo wstała z łóżka i zabrała mi moją nową zabawkę. Komuś to przeszkadzało? Czy ludzie koniecznie muszą w nocy spać?

21 stycznia:
Zabrali moje pudełko z piaskiem (tutaj nazywa się to żwirkiem) spod łóżka! Właściwie prawie już z niego nie korzystałam, wolę dużą i wygodną toaletę w łazience, dokąd nie boję się już chodzić. Zawsze kiedy z niej wychodzę, otrząsam się i głośno wołam, żeby posprzątali, bo jestem bardzo czystym kotem i lubię porządek. Teraz pod łóżkiem jest więcej miejsca i nie ma już rozsypanego pias... żwirku na podłodze, który przyczepiał się do łapek i wpadał nawet na moje posłanie w szufladzie. No i inne koty nie mogą już brudzić w pudełku pod łóżkiem, co ostatnio robiły nagminnie, zwłaszcza Czarna. Chyba chciała pokazać, że szuflada też należy do niej, ale trochę się przeliczyła...

9 lutego:
ONA ciągle gdzieś wyjeżdża. Dzisiaj znowu założyła tę swoją torbę na plecy i wyszła wcześnie rano. Jednak nie przejmuję się tym, bo wiem że wróci, prędzej czy później. Tylko Czarna wciąż siedzi w budce w przedpokoju i czeka.

10 lutego:
Jadłam spokojnie obiad, nie spodziewając się niczego złego, kiedy ON wziął mnie na ręce. Najpierw nie mogłam się zorientować, co się dzieje, ale po chwili wyrwałam się i uciekłam, zostawiając mu ślad pazura na ręce. Dziwne to zwyczaje, żeby przeszkadzać w jedzeniu obiadu! A już branie mnie na ręce. mnie???!!!

16 lutego:
Tak jak przewidywałam, ONA wróciła i to nawet szybko. Wszyscy wybiegli do przedpokoju by się przywitać i każdy miał coś do opowiadania. Tylko ja nie wyszłam spod łóżka. Lepiej być ostrożną, a może to ktoś przebrany za ONĄ? Eee, chyba nie, komu by się chciało bawić w takie rzeczy.
ONA była zmęczona i położyła się na łóżku - wskoczyłam więc na nie i usiadłam w nogach. Zrobiłam to, bo miałam ochotę tam posiedzieć i prawie się już nie boję! ONA obserwowała mnie spod przymkniętych powiek, wzięła patyczek z piórkami do ręki i chwilę się ze mną bawiła. Czarna nie reagowała, ale nie chciałam wystawiać na próbę jej cierpliwości, więc zeskoczyłam.
Przed snem ONA dała mi powąchać tabletkę i nawet nie zauważyłam, kiedy wyjęła mi "śpiochy" z oczu, których sama nie mogłam usunąć.

29 lutego:
Na korytarzu mamy prawdziwą plażę! (Co prawda nigdy nie byłam na prawdziwej plaży, ale wiem jak wygląda piasek, więc jakie takie pojęcie chyba mam)... Piasku tam co prawda nie ma, ale podłoga jest tak ciepła, że można się wylegiwać i wygrzewać ile dusza zapragnie (o ile oczywiście akurat jesteśmy na korytarzu).
Nasza plaża:

Przestałam już uciekać za każdym razem, gdy przyjeżdża to dzwoniące pudło, nawet jeśli ktoś z niego wychodzi. Z Puchatym Niebieskim często zgadujemy, kto przyjedzie. Na wszelki wypadek trzymam się blisko niego.

6 marca:
A jednak z Rudego wcale nie jest taki bohater - czasami i on jest przerażony! Dzisiaj za oknem było mokro, padał śnieg z deszczem i na korytarzu suszyły się parasole. Rudy schował się pod jednym z nich, ONA zawołała nas do domu i wyszła, zamykając drzwi na klucz. Rudy siedział cichutko, ale kiedy się zorientował że nie może dostać się do mieszkania, zaczął strasznie płakać. Ta Pani Co Mieszka Naprzeciwko usłyszała jego jęki i zaprosiła go do domu, ale on wciąż płakał, chociaż normalnie bardzo chętnie ją odwiedza. ONA przybiegła zdyszana, a Rudy wyskoczył jak z procy i pędem pobiegł do domu. Przez cały dzień nie wychodził na korytarz. Ciekawe, czy ta przygoda go czegoś nauczy.

13 marca:
Było mi zimno i w nocy wskoczyłam na łóżko. Myślałam, że nikt nie zauważy, ale Żółty Pyszczek, która spała w nogach ONEJ, zerwała się na równe nogi. ONA starała się ją odsunąć, ale nie dała się, wskoczyła na komódkę, prychała i syczała na mnie bez przerwy. Może ją przestraszyłam, wskakując tak nagle? Poza tym nikt nie jest przyzwyczajony do tego, bym spała na łóżku. Zeskoczyłam na podłogę, po chwili wskoczyłam jeszcze raz, przecież nie mogę dać się sterroryzować! Łaciata syczała nadal, więc niespiesznie zeskoczyłam z miną "dobra, dobra, o co tyle krzyku, nie to nie". ONA wstała i dała mi papierek do powąchania, a kiedy pozwoliłam się głaskać, próbowała wziąć mnie na ręce i chciała położyć na łóżku. Wyrwałam się, używając pazurów i uciekłam do szuflady.

19 marca:
Skoro poniosłam porażkę przy próbie przespania się na łóżku, postanowiłam spróbować wdrapać się na kocie drzewko. Do tej pory tylko ostrzyłam pazurki o owinięty sznurem pieniek, a czasem spałam w budzie. Dziś jednak wskoczyłam na półkę, jeszcze nie tę pod samym sufitem, ale i na to przyjdzie czas. Muszę przyznać, że świat z wysoka wygląda inaczej. ONA patrzyła na mnie i uśmiechała się. Kiedy wyszła do pracy, okazało się że Ta z Żółtym Pyszczkiem została na balkonie. Drzwi były zamknięte i nie mogła się wydostać. Siedziała aż do powrotu ONEJ na parapecie z drugiej strony okna i była bardzo przestraszona. Jednak jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie!

21 marca:
Podobno już nadeszła wiosna, ale mnie się nie wydaje, żeby to była prawda. Siedzę na parapecie, obserwując wolno wirujące, wielkie, białe muchy - to pada śnieg.
Jest trochę inaczej niż zwykle, bo ONI siedzą w domu i wychodzą tylko na krótko. Prawdę mówiąc im bardziej są z nami, tym mniej się boję. No i mogę bez przeszkód wylegiwać się na ciepłej podłodze na korytarzu, bo drzwi są stale uchylone. Balkon mnie na razie nie nęci, bo jest zimno i wciąż prószy śnieg. Mam nadzieję, że warczący potwór nie zakłóci tego błogiego stanu...

22 marca:
ONA zdjęła z półki koszyczek (trochę było z tym zabawy, bo stołek się wywrócił i upadła na ziemię, ale udawaliśmy, że tego nie zauważyliśmy i nikt się nie śmiał); włożyła do niego jedzenie, przybrane zielonymi listkami. Oczywiście Rudy musiał sprawdzić co tam jest, więc próbował wejść do środka, ale udało mu się wsadzić tylko głowę, a potem nie mógł jej wyjąć. Żółty Pyszczek ukradła kawałek kiełbasy i zjadła (ona się wychowała w kawiarni i dlatego jest przyzwyczajona do ściągania różnych rzeczy ze stołu lub z talerzy, złodziejską naturę ma we krwi). ONA się trochę gniewała, a trochę śmiała. A potem każdy z nas dostał kawałeczek żółtka z jajka, które było w koszyczku.
ONI wymyślili sobie nową zabawę - do słoiczków nalali wody i wsypali kolorowy proszek, a potem postawili na stole talerz z mnóstwem kolorowych jajek. My z Puchatym chcieliśmy je upiększyć - w nocy wskoczyliśmy na stół i podrapaliśmy pazurkami skorupki, a potem wyławialiśmy jajka z talerza i turlali po stole, obserwując jak z głośnym trzaskiem spadały na ziemię. Próbowaliśmy je turlać po całym mieszkaniu, ale niektóre się potłukły i nie były już takie ładne. ONA jak to zobaczyła, schowała talerz, mrucząc coś pod nosem i wcale się nie śmiała. Chyba nie była zadowolona, ale zupełnie nie rozumiem dlaczego. Przecież sama zostawiła nam te jajka do zabawy.

28 marca:
Dzisiaj ONA nie poszła do pracy. Mimo, że krzątała się po kuchni, postanowiłam wskoczyć na sam czubek kociego drzewka. Umościłam się w "bocianim gnieździe" i leżę, kombinując jak by tu wskoczyć jeszcze wyżej, na półkę na której kiedyś widziałam Puchatego i Czarną (wtedy, jak się tam całowali). ONA to zobaczyła i wzięła do ręki pudełko, z którego potem wychodzą obrazki. Ale to pudełko błyska bardzo jasnym światłem, a ja tego nie lubię. Chyba dlatego, że tak długo mieszkałam w piwnicznym mroku mam coś z oczami i ostre światło mnie razi i sprawia ból. Zeszłam szybciutko na dół, postanawiając poczekać z odkrywaniem nowych światów na lepszą okazję...

1 kwietnia:
Rankiem, kiedy ONI spali, znowu wdrapałam się na kocie drzewo i stamtąd - hyc! - na półkę nad wejściem. Z góry wszystko zupełnie inaczej wygląda. No i przekonałam się, że nie ma się czego bać. W końcu jestem takim samym mieszkańcem tego domu, jak wszyscy, więc dlaczego nie? Chyba zrobiłam kolejny krok do przodu...

5 kwietnia:
Puchaty leżał na fotelu, a ja ostrożnie weszłam tam, chcąc się do niego przytulić. Odepchnął mnie łapą, bardzo łagodnie, ale jednak stanowczo. Spojrzałam na niego zdziwiona i znowu spróbowałam się przytulić. Ale on mnie znowu popchnął, odeszłam więc i poszłam do swojej poduszeczki pod fikusem. Zaczęłam ją ugniatać, tak jak kiedyś ugniatałam moją mamę, kiedy ssałam mleko. Było mi przykro i poczułam się odrzucona. Przecież ja tak bardzo pragnę miłości! Po chwili podeszła ONA i dała mi do powąchania mój ulubiony, pachnący papierek. Przestałam ugniatać poduszeczkę, zaczęłam mruczeć i pozwoliłam się pogładzić. To nie to samo, co przytulenie się do przyjaciela, ale lepsze niż nic...

10 kwietnia:
Od niedawna ONA prawie co wieczór podrzuca mnie na łóżko przed snem. Właśnie tak - podrzuca - to jest najlepsze określenie i żadne inne nie przychodzi mi do głowy. Odbywa się to tak: najpierw daje mi do powąchania ten atrakcyjny dla mnie papierek, ja zaczynam mruczeć, ona mnie głaszcze, czesze szczotką i robi inne dziwne rzeczy, których nawet nie zauważam, chociaż papierek jest już dawno zabrany. Jedną z tych rzeczy jest właśnie podrzucanie: chwyta mnie tak jakoś sprytnie, że zanim się zorientuję, już jestem na łóżku. Nawet nie zdążę wysunąć pazurków. Ale do czego zmierzam. Zwykle tym czynnościom przygląda się Żółty Pyszczek - siedzi na komódce przy łóżku i. nic. Czarna też patrzy, ale ta przynajmniej od razu (kiedy tylko ONA nie widzi), goni mnie i straszy. A Żółta dopiero się odgrywa, kiedy śpi na ONEJ, a ja chcę wskoczyć na łóżko - syczy, prycha i odgania mnie. Czy nie wredne zazdrośnice? Ja wiem, że na początku zachowywałam się dziwnie. Nawet Rudy się zniechęcił. Siedziałam wystraszona pod łóżkiem, a nikt nie rozumiał dlaczego się boję. Dlaczego aż TAK się boję. A przecież Czarna długo mnie straszyła i nie pozwalała mi wychodzić z szuflady... Pewnie wszyscy się przyzwyczaili, że tam siedzę, a jak zaczęłam bać się coraz mniej i mniej i mniej, bardzo się zdziwili - kto ja jestem i skąd się wzięłam? Ale czy oni nie rozumieją, że najpierw nie byłam w stanie ich policzyć? Że nie mogłam się zorientować, czy tego kto akurat zaglądał do mojej kryjówki w szufladzie już poznałam, czy jeszcze nie? Czy to przyjaciel, czy wróg i jakie ma zamiary wobec mnie? Że, aby komuś zaufać, musi upłynąć dużo czasu? No i czy ktokolwiek z nich urodził się w piwnicy?! Kto nie urodził się jako dziki kot, nie wie co to strach. Zdaje się, że Czarna jest z piwnicy, ale kiedy ON na nią natrafił była za mała żeby się bać i nic już nie pamięta.

Co tu gadać... Pewnie wszyscy uznali, że brak mi dobrych manier... Ale teraz zachowuję się normalnie! Ja tu przecież mieszkam! No i niedługo będą moje urodziny (to znaczy tak się ze sobą umówiłam, bo przecież nie wiem dokładnie kiedy przyszłam na świat). I druga Rocznica w moim nowym domu! I co? Pewnie nikt tego nie zauważy... Czuję się głęboko nieszczęśliwa... Ale ja jeszcze pokażę, co potrafię. Tylko musi upłynąć trochę więcej czasu.

19 kwietnia:
Dzisiaj (lub coś koło tego) są moje urodziny. Moja trzecia wiosna życia, a zarazem druga Rocznica przybycia do tego domu... Ciekawe, czy ktoś o tym pamięta, poza mną? No ale w końcu kto jak kto, ale ja muszę pamiętać, bo inaczej by mnie nie było. To bardzo mądre, co napisałam, tak mi się zdaje. Myślałam, że chociaż dzisiaj nie będą mnie straszyć, ale się pomyliłam. Akurat byłam w kociej toalecie, odwrócona tyłem do wejścia, kiedy ONA weszła do łazienki i zapaliła światło. Okropnie się wystraszyłam i wyskoczyłam stamtąd jak oparzona, ale ONA zachowała się kulturalnie i szybko wyszła. Wróciłam więc, dokończyłam to co zaczęłam i zagrzebałam dokładnie pias... żwirek. Są rzeczy, które trzeba zrobić dokładnie i do końca.

20 kwietnia:
Chyba jednak ktoś coś zauważył i pamiętał o moim święcie, bo wczoraj na podwieczorek nieoczekiwanie dostałam porcję świeżutkiej wołowinki. Ach, jaka była pyszna! Wieczorem ONA wyciągnęła pachnący papierek i dała mi powąchać. Jednak za bardzo majstrowała przy moim lewym oku, chcąc mi je chyba wydłubać, więc schowałam się pod łóżko. Swoją drogą... ciekawe kiedy ONI się zorientują, że ja wcale nie jestem takim tchórzem na jakiego wyglądam, tylko czasem jest mi tak po prostu wygodniej. Chociaż... bywa, że boję się naprawdę. Przecież kiedyś byłam dzikim kotem.

22 kwietnia:
Wdrapałam się po kocim drzewku na półkę nad wejściem i ułożyłam się w budce. Śpię sobie spokojnie, aż tu nagle - Czarna wskoczyła na półkę i jak nie prychnie na mnie! To ja też na nią prychnęłam, ale zamarłam w tej budce, bo miałam odciętą drogę odwrotu. ONA zobaczyła co się dzieje i zaczęła dziwne podskoki, żeby odwrócić uwagę Czarnej. Czarna nie dała się na to nabrać i wpatrywała się we mnie wzrokiem bazyliszka. Niedobrze, co tu zrobić? Jak długo to może trwać? W końcu Czarnej się znudziło i poszła sobie. A ja spałam w budce aż do rana. Kolejny sukces!

1 maja:
To już chyba będzie naszym zwyczajem, że kiedy ONA kładzie się spać, czekam na nią na dywaniku przed łóżkiem, bo wiem że da mi do powąchania papierek i będzie mnie głaskać. Mruczę wtedy zadowolona, a nawet trochę się do niej przytulam. Jednak kiedy bierze szczotkę do ręki i chce mnie nią drapać po plecach, uciekam. Wolę, kiedy dotyka mnie ręką niż tym dziwnym urządzeniem.

10 maja:
Dzisiaj znowu ONI wyciągnęli warczącego potwora, a w dodatku za oknem coś strasznie grzmociło. Przestraszyłam się i uciekłam z płaczem do kuchni, poskarżyłam się Puchatemu i przytuliłam do niego, a on położył mi łapę na głowie i przestałam się bać.

14 maja:
Stało się coś strasznego! ONI przynieśli do domu kota. Kiedy siedział w klatce, wszyscy podchodziliśmy i przyglądaliśmy się mu - jest biały w czarne łatki, ma czarny ogon, jedno ucho białe, a drugie czarne. Ale kiedy go wypuścili wyskoczył jak z procy i zaczął biegać po całym mieszkaniu jak szalony! Zachowywał się zupełnie tak samo, jak ta biała piłeczka, którą kiedyś bawiłam się w nocy - wysoko podskakiwał i strasznie hałasował.
Wszyscy uciekli, Puchaty wskoczył na sam szczyt kociego drzewka i warczał groźnie, Rudy schował się pod kanapą, reszta też się gdzieś dobrze ukryła, a ja uciekłam pod łóżko. Niestety, nie była to dobra kryjówka, bo zobaczył mnie tam, wskoczył na mnie i wbił się pazurami w moje plecy. Zamarłam z przerażenia i nie mogłam się ruszyć. Na szczęście zaraz przybiegła ONA, wcisnęła się pod łóżko i siłą oderwała go ode mnie. Biało-czarny drapał i wrzeszczał jak opętany, a ja uciekłam do szuflady i wczołgałam się pod moją poduszkę, drżąc z przerażenia. Co to będzie?!

5 maja:
Chyba nikt nie spał tej nocy. Nowy strasznie rozrabiał, zaczepiał wszystkich, chciał się bawić, ale był bardzo przestraszony, aż mu to jego białe uszko poczerwieniało. Chyba wie, że my go nie chcemy, ale nie chce tego zrozumieć.
W końcu ON zamknął się z Nowym w kuchni, a ONA z nami w sypialni. Nowy strasznie miauczał i drapał w drzwi, Rudy i Gruby Niebieski też drapali, ale z drugiej strony. To było nie do wytrzymania. Puchaty cały czas warczał - nie znałam go od tej strony...
Ja siedziałam cały czas w szufladzie, nie wychylając nosa spod kocyka, bałam się że znowu mnie dopadnie, ale szczęśliwie drzwi były cały czas zamknięte.
Rano ONI wsadzili go do klatki, zabrali pudełko z piaskiem i gdzieś poszli.
Nareszcie spokój, tylko w całym mieszkaniu jest jakiś dziwny zapach. Podobny do tego, jaki zostawiał po sobie ten wielki czarny kocur z piwnicy. Wszyscy obwąchiwaliśmy te miejsca, gdzie Nowy zostawił swoje ślady, ale mnie się ten zapach nie podoba. ONYM chyba też nie, bo jak wrócili (bez Nowego), zabrali się za mycie i czyszczenie, ale to niewiele pomogło.
Chyba już można już wyjść z ukrycia...

31 maja:
Już tak nie śmierdzi... ale za to ONA mało przebywa w domu. Przychodzi, daje nam obiad i gdzieś znika, wraca dopiero na noc. Kładzie się od razu spać i nie bawi się już ze mną patyczkiem. I zabrała moją ulubioną, pomarańczową piłeczkę! Wczoraj zostawiła swoje ubranie na krześle - pachniały tym... tym Nowym. To pewnie z nim teraz przesiaduje!
Całe dnie spędzam teraz w szufladzie, bo przecież po ostatnim wyczynie ONYCH wszystkiego można się spodziewać.

15 czerwca:
Coś mi się zdaje, że Czarna nie jest nie w formie. Dokładniej mówiąc - zachorowała. Nie chce jeść, a to co zje zaraz zwraca i okropnie przy tym jęczy. Rozumiem ją, i ja nie lubię wymiotować, to żadna przyjemność. Rudy też zwymiotował, ale on to zrobił chyba z poczucia solidarności. Tak naprawdę nic mu nie jest, pewnie zjadł za dużo, bo straszny z niego obżartuch.
Skorzystałam z tego, że Czarna jest osowiała i mnie nie przepędza i wyszłam na balkon, a tam wskoczyłam na deskę do prasowania żeby się pogrzać na słoneczku. Przyszła ONA z tym swoim pudełkiem i zaczęła na mnie pstrykać, więc sobie poszłam. Niech wie, że nikt nie może na mnie pstrykać ot tak sobie!

30 czerwca:
Od czasu tej historii z Nowym nie wychodzę spod łóżka. Niby go nie ma, ale... nigdy nic nie wiadomo. ONI teraz nie mają dla nas czasu, przychodzą, wychodzą, a jak wracają, pachną Nowym. Chyba mają z nim jakieś kontakty.

15 lipca:
ONA jest wyraźnie przemęczona! Dała nam obiad, a potem sobie zaczęła przyrządzać jedzenie (zawsze tak robi). Dzisiaj jednak zaczęła i nie skończyła, tylko się położyła na łóżku i zasnęła. Zaczęło strasznie śmierdzieć, aż Gruby Niebieski podniósł alarm i zaczął głośno krzyczeć, bo wszędzie było pełno dymu. ONA się zerwała i pobiegła do kuchni. Coś mi się zdaje, że w samą porę.

30 lipca:
ONA wydaje się jakaś markotna. Ale już nie pachnie Nowym i znowu jest częściej w domu. Pewnie kontakty się urwały.

10 września:
ONA znowu wzięła tę swoją torbę na plecy, wyszła i nie wróciła na noc Już się zaczynam do tego przyzwyczajać, ale nie bardzo mi się to podoba. Nie lubię zmian.
Nudno jest. Nic się nie dzieje. Może jak wróci, pobawi się ze mną albo nawet pogłaszcze.
Wychodzę spod łóżka tylko na posiłki. Nie mam motywacji.

30 września:
ONA już jest z powrotem. Niestety, nie było przyjemnie, bo wszystkich nas łapali, wciskali do klatki i nieśli do szpitala. A tam... wiadomo. Kujka w zadek. Schowałam się w budce na półce i byłam pewna, że mnie nie znajdą. Ale ON jest sprytny, oj ten to zawsze mnie wytropi! Zdjął mnie razem z budką i wpakował do klatki. Nigdy więcej już tam nie wejdę.

15 października:
Dzieje się coś dziwnego. Ta z żółtym pyszczkiem chyba jest chora, ale nie wiemy na co. Codziennie ją łapią i smarują jakimś świństwem, a ona wyrywa się z całych sił.

30 października:
Jest gorzej niż myślałam. Teraz codziennie łapią wszystkich (mnie na razie nie ruszają) i robią im jakieś dziwne rzeczy z uszami. Pocierają i smarują, wkładają i wyjmują patyczki. Te patyczki są potem bardzo brudne. Wszyscy jesteśmy tym zestresowani, a ja się boję ruszyć spod łóżka, tylko cierpię, kiedy Puchaty Niebieski się skarży, a ja nie mogę mu pomóc. Jak można być tak okrutnym?

2 listopada:
Znowu były te rytuały z zapalonymi świeczkami. Wszystko się powtarza... Zaczęłam trochę wychodzić spod łóżka, ale wieczorem chowam się w najgłębszym kącie, żeby mnie nie wytropili, bo cały czas męczą te biedne kocie uszy. Gruby Niebieski, który już wcale nie jest gruby tylko zupełnie chudziutki, ma też smarowane plecy. Może od tego tak schudł?

24 grudnia:
Nie ma choinki. ON chyba zapomniał ją przynieść. Przyszedł jakiś pan i zabrał torbę z prezentami. ONI nigdzie nie poszli, cały czas siedzieli w domu. Ale rybą pachnie jak kiedyś. Jest cicho i spokojnie, tylko z daleka dochodzi dźwięk dzwonów. Znam ten dźwięk, pamiętam... ONA podeszła do mnie i wyciągnęła rękę. Powąchałam jej palce. Chyba nie są niebezpieczne... nie uciekłam i pozwoliłam się pogłaskać. To było miłe.

31 grudnia:
Jak zwykle w tę noc - kanonada! Rudy szalał przy oknie i głośno miauczał, chcąc wszystko dokładnie zobaczyć, a my z Puchatym Niebieskim schowaliśmy się na korytarzu, bo tam było ciszej.

1 stycznia:
Stary Rok odszedł i przyszedł zupełnie Nowy. Zorientowałam się, że te Stare i Nowe Roki, co odchodzą i przychodzą mają numery. Ten co odszedł miał numer 2008, a ten Nowy co przyszedł - 2009. Jednak nigdy nie widziałam, którędy wchodzą i wychodzą. Może to się dzieje kiedy śpię? Z drugiej strony trudno, żebym nieustannie czuwała tylko po to, żeby zobaczyć nie wiadomo co. Kot musi dużo spać. Kot lubi, bardzo lubi spać. Aaah, dobranoc...

23 stycznia:
Coś mi się zdaje, że ONA jest dzisiaj w dobrym humorze. Siedzi przy biurku i stuka w te literki, pomrukując radośnie "mrumru, mrumru". Może pisze swój "Oniennik"? Bo ostatnio, co tu dużo gadać, była nie w sosie. Wciąż burczała pod nosem, trzaskała garnkami i nawet krzyczała na nas, kiedy wszyscy na raz chcieliśmy jeść.

10 lutego:
Ostatnio nikt do nas nie przychodzi, nawet ten wysoki pan, którego tak lubi Puchaty Niebieski. Zawsze, kiedy przychodził, Puchaty głośno miauczał i pędem wbiegał na kocie drzewo, wywracał się brzuchem do góry, a ten wysoki go drapał po głowie. Dziwne jakieś upodobania. Ten wysoki przyszedł dzisiaj, zostawił paczki z jedzeniem na progu i zaraz sobie poszedł. I dobrze, po co jacyś obcy mają zakłócać nasz spokój.

28 lutego:
Od kilku dni zaczęłam wieczorami wskakiwać na łóżko. ONA podsuwa mi pachnący listek pod nos, ja wącham i mruczę, a ONA mnie głaszcze. Znowu sypiam na poduszeczce koło fikusa albo za monitorem, a nawet w budce na półce. Może już zapomnieli, że lubię się tam schować.
Dokucza mi moja tylna łapka. Wylizałam ją sobie dokładnie, bo mam tam łysy placek, który trochę swędzi. ONA oczywiście to zauważyła i uparła się, żeby go obejrzeć, ale szybko uciekłam pod łóżko. To moja łapka, mój placek i nikomu nic do tego.

15 marca:
A więc tak, miałam rację, moje podejrzenia były słuszne, jak zwykle zresztą! Wiedziałam, że ONA mnie podgląda od tyłu, ale nie wiedziałam po co! I wyszło szydło z worka. Przyprowadziła jakiegoś człowieka, który koniecznie chciał mnie obejrzeć. Ale nic z tego mój panie, nic z tego! Czy podobałoby się panu zwisanie głową w dół i oglądanie pańskich zadnich nóżek przez jakiegoś obcego faceta? Myślę, że zna pan odpowiedź, więc niech się pan nie dziwi, że uciekłam.

31 marca:
Ta podstępna istota, ta. ONA mnie przechytrzyła! Próbowała uśpić moją czujność, dodając mi jakiś niebieski proszek do mięsa, ale ja nie jestem w ciemię bita, upchnęłam go pod doniczką na balkonie. Mimo to udało się ONEJ zagonić mnie do klatki i zanieść do tego znienawidzonego miejsca, gdzie kiedyś mnie potraktowano jak zdechłego psa! No dobrze, może przesadziłam. Jak chorego kota, niech im będzie. Ale do rzeczy. Ona próbowała wyciągnąć mnie z klatki. Ha, ha, ha! Dobre sobie. Wyskoczyłam jak na sprężynie i ugryzłam ją w palec. A potem schowałam się do dziury na kable. Trzeba było widzieć miny tych, którzy kombinowali jak mnie stamtąd wyciągnąć. Jednak moje zwycięstwo trwało krótko. Ten młody, pucołowaty, narzucił na mnie koc, a ten drugi wbił mi igłę w zadek. Więcej nic nie pamiętam.

15 kwietnia:
ONA płacze. To takie dziwne, jeszcze nigdy nie widziałam, żeby woda leciała jej po twarzy. Pozwoliłam się jej pogłaskać, bo naprawdę, żal mi się jej zrobiło. I po co tak rozpaczać, przecież wszystko jest w porządku. Ja o tym wiem, nie muszę czytać tej kartki, nad którą pochyla się ONA, połykając łzy.

30 kwietnia:
A nie mówiłam? Na moich łapkach nie ma śladu łysinki! Ale po kolei. Tym razem ON wziął sprawę w swoje ręce i zagnał mnie do klatki. To dopiero spryciarz, zawsze mnie przechytrzy! Zaniósł mnie to tej kostnicy, ups. przepraszam lecznicy. A tam. człowiek góra, znam go. jest dobry. Strach mnie opuścił i pozwoliłam obejrzeć swoje łapki.
Gdy wracaliśmy do domu, ON pogwizdywał wesoło, a gdy ONA usłyszała że jestem zdrowa, zaczęła podskakiwać z radości. Ludzie są dziwni.

31 maja:
Wreszcie skończyły się te tortury! Nie pisałam o tym, bo ileż można, ale od listopada wszystkie koty (poza mną, rzecz jasna) były poddawane nieustającym zabiegom, torturom po prostu, tak, nie waham się użyć tego słowa! Wystarczy, że słyszałam, jak skarżył się mój ukochany puchaty niebieski - a on był torturowany najbardziej! Zwabiali go, brali na ręce i wsadzali mu do uszu jakieś patyczki i maści. On tak płakał, a mnie się serce krajało.
A wszystko zaczęło się od tej Łaciatej z Żółtym Pyszczkiem, potem przeszło na Rudego, potem a Czarną, a na końcu na Grubego Niebieskiego. A tak na marginesie. Gruby Niebieski przestał być taki gruby, ciekawe co to znaczy? Apetyt ma wilczy (cokolwiek to znaczy, bo nigdy nie widziałam wilka), a jest coraz chudszy.

15 czerwca:
Od kolacji do rana nic nie dali nam do jedzenia, to jakiś skandal po prostu jest, jak tak można? Rano Potem załadowali Grubego Niebieskiego do klatki i wyszli.
Gdy wrócili, miał na wygolonej łapce miał przyklejony plasterek. Czuję jakiś podstęp w tym wszystkim.

30 czerwca:
Jest ciepło i słonecznie. Wszyscy wylegujemy się na balkonie, tyko Gruby Niebieski nie korzysta z kąpieli słonecznych. Jest jakiś dziwny i dużo śpi Może to przez te tabletki, które codziennie wrzucają mu do pyszczka. Sadyści.

15 sierpnia:
ON zabrał swoją paczkę na plecy, wyszedł z domu i nie wrócił. Mnie osobiście to nie przeszkadza, ale Gruby Niebieski wyraźnie tęskni, a w każdym razie czuje się nieswojo, włazi na ONĄ , udeptuje ją i mruczy. Zawsze był sybarytą i egoistą.

1 września:
Tym razem ONA zniknęła. Co za ludzie, czemu wciąż muszą podróżować? Nie, żeby mi jej brakowało jakoś szczególnie, ale lubiłam kiedy rano mnie głaskała, a wieczorem pieściła mnie na swoim łóżku. Cóż, nic nie jest pewne na tym świecie, ale sądząc z dotychczasowych doświadczeń, pewnie wróci... kiedyś.

4 listopada:
Miałam rację, wróciła i wszystko jest jak dawniej. Nie boję się już tak bardzo, ale wykazuję daleko posuniętą ostrożność. Przecież nigdy nic nie wiadomo.
I znowu głodówka! Dlaczego wszyscy musimy cierpieć za jednego? Chudy Niebieski poszedł na kujkę.

5 listopada:
Niedobrze. ONI są zmartwieni. Chudy Niebieski będzie miał jakieś specjalne badanie, a my wszyscy przez niego cierpimy i nie wolno nam nic jeść. Jednak. nie jest to szczególnie uciążliwe, bo szczerze mówiąc, wszyscy chyba jesteśmy nieco przeżarci.

11 listopada:
Zdaje się, że jest bardzo niedobrze. ONI siedzą blisko siebie i ciężko wzdychają. Co to może znaczyć?
Zauważyłam, że Chudy Niebieski ma specjalne przywileje, kiedy psoci, ONI na niego wcale nie krzyczą. WCALE! Szczerze mówiąc, pozwalają mu na wszystko. Nie wiem, czym to się skończy, przecież jakaś dyscyplina musi być!
Z tego wszystkiego zapomniałam napisać, że Puchaty Niebieski dostał wysokiej gorączki i też go nosili do tej mordowni. Przez cały tydzień dostawał zastrzyki! Tak bardzo płakał, mój kochany Ale dzisiaj już jest zdrowy i znowu mogę się do niego przytulić. Jak widać, życie jest ciężkie i bardzo skomplikowane, a ludzie są dziwni.

16 listopada:
Przez to całe zamieszanie z Seniorem (tak od dzisiaj będę nazywać Chudego Niebieskiego), zapomniałam napisać, że latem dostałam nowy domek. Jest piękny - mięciutki, wygodny i stoi wysoko na półce nad wejściem do kuchni. Początkowo wzbudził powszechne zainteresowanie i wszyscy do niego zaglądali (oczywiście poza ONYMI), ale ja wiedziałam że jest przeznaczony dla mnie. Teraz, kiedy za oknem jest zimno i mokro, spędzam tam całe dni i noce, schodzę tylko na śniadanie i do toalety. Ktokolwiek wpadł na ten pomysł, jestem mu wdzięczna, to mój azyl i znakomity punkt obserwacyjny. Ostatnio, kiedy Puchaty Niebieski był chory i miał gorączkę (ach, jaki on jest delikatny), pozwoliłam mu spać w tym domku, bo miał tam ciszę i spokój. Niestety, ONI znaleźli sposób, by go stamtąd wydostać, codziennie zamykali go do klatki i wychodzili dokądś... nawet nie chcę się domyślać dokąd. Doszło do tego, że kiedy zbliżali się do niego, chował się do mojego dawnego azylu w szufladzie pod łóżkiem... Na szczęście to już przeszłość i wszystko wróciło do normy, a ja do swojego domku.

30 listopada:
Senior jest coraz chudszy... dużo śpi, ale wciąż lubi pogonić za kulką z papieru. Czeka cały dzień na Onego, czasem kładzie się na Onej i mruczy. Coś jest z nim nie tak. Wciskają mu jakieś tabletki do pyszczka, on się broni, ale połyka.

11 grudnia:
Sprawa jest poważna, Senior przestał jeść. Podchodzi do miseczki, wącha i odchodzi. Jest słaby, ale wciąż jeszcze wskakuje na łóżko albo na stół. Oni codziennie wkładają go do klatki i gdzieś wychodzą, jednak apetytu od tego nie nabrał. Rudy usiłował go trochę rozruszać i skoczył na niego dla zabawy, ale Senior tak zaczął wrzeszczeć, że Rudy chyba nieprędko odważy się na coś podobnego.

19 grudnia:
Senior już nawet nie pije wody... Widziałam, że Oni płaczą.

21 grudnia:
Ona położyła się na łóżku, Senior ułożył się na jej brzuchu i leżał bardzo spokojnie. Kiedy przyszedł On, wziął go na ręce i poleżał z nim na kanapie. A potem znowu włożyli go do klatki i wyszli.
Zdziwiło mnie, że kiedy wrócili nie wypuścili Seniora jak zwykle. Ku memu zdumieniu zamknęli wszystkie koty w sypialni. On wszedł na krzesło i zajrzał do mojej budki, ale ja się schowałam z tyłu i nie zauważył mnie. Widziałam wszystko. Senior nie wyszedł z klatki, wyjęli go, wyglądał jakby głęboko spał. Ona umyła jego pyszczek, łapki i futerko na piersiach, które pobrudził sobie gdy usiłowali go karmić łyżką. Potem położyli na stole koszulę Onego, tę samą, którą Senior tak lubił udeptywać, zawinęli go w nią, włożyli do klatki i wynieśli ją na balkon. Dziwne. Przecież tam jest zimno!

22 grudnia:
Było jeszcze ciemno, kiedy Oni wstali, przynieśli klatkę i postawili ją w przedpokoju. Rudy zajrzał do środka i odszedł cicho. A potem zabrali klatkę i wyszli.
Po jakimś czasie Ona wróciła, ale klatka była pusta.

24 grudnia:
Ona teraz nie wychodzi rano, siedzi w domu, wzdycha albo płacze. Senior nie wrócił i chyba już się go nie doczekamy. Jest tak jakoś dziwnie pusto. Ostatnio nie był w formie, ale jeszcze niedawno wszędzie go było pełno, kręcił się po mieszkaniu, wchodził na stół, domagał się smakołyków, rozmawiał z Onym...
Dzisiaj Ona przyniosła do domu pachnące lasem drzewko, powiesiła kolorowe kule na gałązkach i przyczepiła kolorowe światełka. Nawet ładnie to wygląda, nie powiem. Potem po całym domu rozniósł się zapach pieczonej ryby. Ja za rybą nie przepadam, ale Łaciata i Czarna były bardzo zainteresowane i czekały aż się upiecze. Pewnie myślały, że to dla nich ten smakołyk.

25 grudnia:
Wczoraj musiałam przerwać pisanie, bo zadzwonił dzwonek i przyszło mnóstwo ludzi. Widocznie było zbyt spokojnie i Oni postanowili coś z tym zrobić. Wcale mi się to nie podobało, bo przez cały wieczór musiałam siedzieć pod łóżkiem. Tylko Rudy poszedł zobaczyć kto przyszedł i zalecał się do jednej pani.

27 grudnia:
No nie! Świat się kończy! Czy Oni zupełnie zwariowali?! Znowu przyszli goście, ale kiedy sobie wreszcie poszli, zapomnieli zabrać ze sobą kota, którego przynieśli. I on został u nas, ten Różowy Nos! I co teraz będzie?

31 grudnia:
Wygląda na to, że Różowy Nos zostanie z nami. Mnie jest wszystko jedno, byleby mojego rycerza nie ruszał, ale Rudy chyba nie jest zadowolony. Różowy Nos jest dość sympatyczny i zachowuje się przyzwoicie, jednak niech sobie nie wyobraża, że zajmie miejsce Seniora. Musi jeszcze trochę się zestarzeć.
Dzisiaj na korytarzu Puchaty Niebieski dał mu wyraźnie do zrozumienia, że jestem jego dziewczyną i niech Różowy Nos sobie nie myśli. Swoją drogą, nie myślałam że mogę podobać się jeszcze komuś oprócz mojego rycerza...
Wieczorem było dużo wybuchów i kolorowe węże błyskały za oknem, ale daleko i niezbyt głośno. Jednak schowałam się pod łóżko, bo nigdy nic nie wiadomo.

3 stycznia:
To jest zupełnie nowy Nowy Rok, 2010. Pierwszy rok bez Seniora. Wszystkim jest trochę smutno, ale Rudy przeżywa jego brak szczególnie. To nieprawda, że koty nie płaczą.

9 stycznia:
Rudy i Różowy Nos bardzo się nie lubią. A raczej to Rudy nie lubi Różowego Nosa, który trochę za bardzo się rozpycha i chce rządzić. Puchaty Niebieski uznał, że Różowy Nos nie jest dla niego rywalem (wciąż nie mogę uwierzyć, że to o mnie chodzi!) i chyba zostaną kumplami. Ale Rudy jest nieprzejednany. Ja go rozumiem. Po tym, jak Senior nas opuścił, to Rudy przejął opiekę nad nami i nagle jakiś smarkacz zaczyna się rządzić. Żeby nowy nie miał złudzeń, gdy za blisko do mnie podchodzi, warczę na niego groźnie, ale tak naprawdę myślę, że on jest w porządku, jednak solidarność i te rzeczy... życie jest bardzo skomplikowane.

12 stycznia:
Odkąd przybył Różowy Nos, nic już nie jest tak jak dawniej. Dzisiaj stłukł mydelniczkę w łazience, ale się wystraszył! Myślał pewnie, że dostanie lanie, ale Ona nakrzyczała na Onego. Nie rozumiem, przecież to nie On wskoczył na blat. A Różowy Nos udawał że to nie jego sprawka i powolutku się oddalił, dopiero za zakrętem zaczął biec naprawdę szybko.
Cwany jest i niegrzeczny, wyjada każdemu z miski i zaczepia wszystkich. Może chce się tylko bawić? Nawet Rudy już się trochę przyzwyczaił i polizał Różowego po głowie.

20 stycznia:
Coś jest nie tak z Różowym, bo ciągle biega do toalety, może brzuch go boli? Oni oczywiście zrobili to, czego się spodziewałam, wpakowali go do klatki i wynieśli. Kiedy wrócili, pachniał zastrzykami. Wciskają mu na siłę proszki do pyszczka, ale on nie z tych, co by sobie pozwolili, o nie! Moja krew! Wyrywał się i drapał tak, że Ona nie może używać lewej ręki.

25 stycznia:
Jest mi trochę smutno, bo Różowy nie odstępuje Puchatego na krok i nie pozwala mi się do niego zbliżać. Ścigają się i mocują, a Różowy czasem gryzie Puchatego w kark. Dziwne zwyczaje, ja nigdy bym sobie na to nie pozwoliła.
Rzadko opuszczam teraz budkę na półce i schodzę tylko w nocy, kiedy ten smarkacz śpi. Zaglądał do mnie, kiedy korzystałam z toalety, więc walnęłam go łapą w nos i poszedł sobie.

2 lutego:
Doprawdy nie rozumiem o co Onym chodzi. Od wczoraj w domu panuje głodówka, nikt niczego nie dostał do zjedzenia. Każdy ma swój sposób na przetrwanie trudnych chwil, ja na przykład śpię, ale Puchaty, Rudy, Czarna i Różowy zaczęli się nad ranem awanturować, drapali meble, zrzucali książki z półek, a nawet wylewali wodę z miseczek. Oni udawali, że śpią ale jak Czarna zaczęła rozrzucać te guziki, które Ona czasem przyczepia sobie do uszu, to wreszcie wstali. Myślałam, że dadzą nam śniadanie, ale im się nie spieszyło. Ciekawe czy kiedyś byli naprawdę głodni. No i znowu wszystko przez Różowego, bo jak On go wcisnął do klatki i wyszedł, dopiero dostaliśmy jeść. Za karę Różowy wrócił do domu z wielkim plastrem na łapie.

10 lutego:
Czarna ma u mnie plusik - wścibstwo i bezczelność Różowego Nosa wyraźnie ją wkurzyły i tak go sprała, że uciekł pod łóżko i nie wychylał tego swojego różowego nosa przez godzinę. No bo kto to słyszał bezczelnie zaglądać do cudzej miski, ma smarkacz za swoje. Swoją drogą żal mi się go zrobiło, kiedy piszczał i biadolił pod łóżkiem. Ciekawe, czy wyciągnie jakieś wnioski z tej nauczki.

17 lutego:
Ale gdzie tam, jakie wnioski? Zrobił się jeszcze bardziej bezczelny. Dzisiaj Oni łapali wszystkich i maszynką do tortur obcinali im pazurki. Nawet Grubej łaciatej obcięli i przeżyła. Mnie nawet nie próbowali łapać, ale jakże się zdziwiłam, kiedy nagle do mojej budki, w której siedziałam bezpiecznie schowana wpadł jak oparzony Różowy Nos! Wcisnął się w najdalszy kącik i siedział cichutko, żeby go Oni nie znaleźli. Rozumiałam go dobrze, więc pozwoliłam mu zostać, miejsca jest dość.

24 lutego:
Na półce nad kanapą Ona postawiła deskę, do której jest przyklejony Senior. Wygląda jak żywy i robi mi się dziwnie, kiedy napotykam jego wzrok. Wciąż mam wrażenie, że zaraz się odezwie albo zeskoczy z tej deski i położy na kanapie.

26 lutego:
Podobno zima się kończy, ale jakoś tego nie widać. za oknem wirują wielkie białe płatki, to śnieg, pamiętam go - jest zimny i topi się na języku.

28 lutego:
Myślę, że Różowy Nos lubi Puchatego, więc ja chyba też powinnam go lubić, ale nie przychodzi mi to łatwo. Wczoraj spróbowałam poleżeć na biurku razem z nimi i wskoczyć na łóżko żeby Ona mogła mnie pogłaskać. Nic złego się nie stało, jednak najbezpieczniej czuję się wysoko, w mojej budce.

1 marca:
Hurra! Chyba pozbyliśmy się Różowego Nosa, bo dzisiaj po południu On wyniósł go z domu i wrócił sam. Wyszłam z mojej budki i chodziłam za Puchatym, przytulając się do niego i zagadując. W nocy bawiłam się piłeczką i piórkami, bez strachu że Różowy mi odbierze zabawki. Jak miło, kiedy nikt nie przeszkadza.

2 marca:
Wrócił.

20 marca:
Różowy Nos może być, nie boję się go, to raczej on czuje przede mną respekt. Nic dziwnego, oberwał dwa razy po nosie za zbytnie poufałości, to teraz wie co wolno a czego nie. Jest wesoły i trochę łobuzuje, ale to zrozumiałe, jest taki młody, a młodość ma swoje prawa.

21 marca.
Przyszła, przyszła, przyszła wiosenka! Oni sprzątali dzisiaj balkon i chociaż potwór warczał, odważyłam się wyjrzeć i zobaczyłam najpierw słońce a potem deszcz i ptaki przelatujące za oknem.
Jednak potwór był nieustępliwy i panoszył się po całym mieszkaniu, więc chciałam skryć się w mojej budce na półce. Na kocim drzewie, wysoko siedział Puchaty - patrzyłam na niego z dołu i bardzo głośno go prosiłam, że chciałabym wskoczyć i przejść obok niego. Nic nie mówił, tylko machał ogonem, mimo to odważyłam się, wskoczyłam na pierwszą półkę, na drugą, do gniazda gdzie siedział i już byłam przy mojej budce, gdy zahaczył mnie łapą, wytrącił z równowagi i spadłam z wysoka na ziemię... Jak on mógł mi to zrobić? Nie tak łapki mnie bolą jak serce...


DALEJ


Zawartość tej strony jest wartością intelektualną, chronioną prawem autorskim.
Nie dopuszcza się kopiowania, przetwarzania bądź modyfikowania zawartych tu treści bez zezwolenia.
Cytowanie wyłącznie z podaniem autora.
Wierszy z zakładki "Dedykacje" proszę nie cytować.

Kontakt:

Marta "Majorka" Chociłowska-Juszczyk
e-mail: marteusz@gmail.com                                                                                             Design by morigan © 2010 All rights reserved