Część II: Niewola

17 stycznia:
Wczoraj nie dostałam kolacji, a dzisiaj nie przyniesiono mi śniadania. Głodna czekałam aż do południa. Coś się musiało stać. Wreszcie przyszły dwie kobiety, "moja" i jakaś inna, tej drugiej nie znam. Postawiły przy drzwiach do mojego kącika skrzynkę z metalowych prętów i odeszły. Zaciekawiona, podeszłam i obwąchałam ją - trochę pachniała kotami. Czyżby to było nowe pudełko z piaskiem? Zajrzałam to środka i zobaczyłam miseczkę ze świeżym mięsem. Tak dawno nie jadłam surowego mięsa, a to mój wielki przysmak! Ostrożnie weszłam do środka i zaczęłam jeść, gdy nagle za sobą usłyszałam głośny trzask. Drzwiczki się zatrzasnęły! Drapałam pazurkami pręty i rzucałam się na ściany klatki, ale nie ustąpiły. Przerażona przywarłam do ziemi, starając się być jak najmniej widoczna. Wtedy kobiety wróciły. Narzuciły na skrzynkę jakąś płachtę, poczułam, że unoszą mnie do góry i gdzieś niosą. Jestem w pułapce! Mama często ostrzegała, że ciekawość może nas zabić, ale ja nie byłam ciekawska, byłam głodna i dlatego nie dość ostrożna... Co teraz ze mną będzie?!

18 stycznia:
Kobiety przyniosły mnie do mieszkania i otworzyły drzwiczki klatki, żebym mogła przejść do drugiej, mniejszej. Przez chwilę nie ruszałam się, sparaliżowana strachem. Wreszcie pomalutku, na ugiętych łapkach przeczołgałam się do nowej klatki, która wydała mi się bezpieczniejsza. I wtedy zobaczyłam tego kota, który chodził po podwórku w szelkach. Patrzył na mnie zdumionymi, okrągłymi oczami - chyba jeszcze bardziej okrągłymi niż moje!
Nieznajoma kobieta poszła sobie, a po chwili przyszedł jakiś pan. Znowu uniesiono mnie do góry i wyszliśmy. Dokąd? Boję się. Czego oni ode mnie chcą?

19 stycznia:
Przyniesiono mnie do innego pomieszczenia i zostawiono w spokoju. Oprócz mnie nie ma tu nikogo. Znalazłam miseczkę z jedzeniem i pudełko z czystym piaskiem. Jeść nie mogłam ze zdenerwowania, ale z piasku skorzystałam z przyjemnością. Wypiłam też trochę wody. Wieczorem znowu przyszła "moja" kobieta. Nawoływała mnie i zaglądała do klatki, ale udawałam, że jej nie słyszę. Wciąż bardzo się boję.

20 stycznia
Rano ten sam pan przyniósł mi śniadanie i sprzątnął pudełko z piaskiem. Wołał do mnie "kici kici" , ale nie reagowałam. Boję się go. Tak szybko chodzi i dużo, głośno mówi. Zbyt głośno. Kiedy sobie wreszcie poszedł, zaczęłam się pomaleńku rozglądać po mieszkaniu. Wygląda na to, że nikt tu nie mieszka. Na podłodze i na szafkach pod oknem jest sporo kurzu - chyba nikt tu nigdy nie sprząta. Drzwiczki do szafki pod oknem były lekko uchylone - zajrzałam tam i znalazłam kocyk. Czyżby położono go dla mnie?
Wieczorem znowu przyszedł i przyniósł mi kolację. Jakieś pasztety. Nigdy jeszcze tego nie jadłam, ale byłam głodna, więc kiedy wyszedł, spróbowałam. Nawet niezłe. Noc spędziłam na posłaniu w szafce. To dobra kryjówka, nikt mnie tu nie znajdzie.

25 stycznia:
Trochę się już oswoiłam z nowymi warunkami. Kiedy jestem sama, siadam na parapecie i wyglądam przez okno. Tutaj przynajmniej można coś zobaczyć, nie to co w piwnicy, chociaż okno jest dość brudne. Moja niewola znajduje się dwa okna nad piwnicą. Widać podwórko i kawałek ulicy, gdzie jeżdżą samochody. Czasem na pobliskim drzewie przysiadają ptaki i to jest ekscytujące! Sama nie wiem jak to się dzieje, że zaczynają wtedy drgać mi wąsy, a z gardła wydobywa się głęboki pomruk. Czyżbym polowanie miała we krwi?
Po południu przyszła "moja" kobieta i przyniosła rosół z kurczakiem. Wołała mnie, ale siedziałam cichutko w ukryciu. Nie ufam jej już. Nigdy nie wiadomo, co może jej przyjść do głowy. Zjem, jak sobie pójdzie.

26 stycznia:
Przyszła znowu rano. Chodziła po całym mieszkaniu nawołując, wreszcie zajrzała do szafki i wytropiła mnie! Włożyła rękę do środka, a ja ze strachu ugryzłam ją w palec. Po co pcha ręce, gdzie nie trzeba?

31 stycznia:
Dzisiaj przyszła z jakimś panem. Innym niż tamten, co mi przynosi czasem jedzenie. Ten mówi ciszej i nie chodzi tak szybko, ale nie wiadomo co to za jeden.
Jednak nie można ludziom ufać! Wygonili mnie z mojego schronienia w szafce i biegali za mną po mieszkaniu, próbując złapać. Wreszcie, zdyszana, schowałam się w klatce. Czy nie mogliby mnie zostawić w spokoju?
Zamknęli drzwiczki, okryli klatkę czymś ciepłym i miękkim i wynieśli z mieszkania. Tym razem podróżować miałam dalej, bo jechaliśmy samochodem. Siedziałam cichutko w klatce, przerażona i znów niepewna swojego losu....

1 lutego:
Okazało się, że wczoraj zawieziono mnie do lekarza. Ten nowy pan postawił klatkę na stole i zdjął z niej przykrywkę Byłam bezbronna, chociaż próbowałam gryźć i drapać. Prychnęłam na niego, ale wcale się nie przestraszył, wziął mnie na ręce i głaskał. Byłam tak przerażona, że przestałam walczyć i zapadłam w odrętwienie. Przyszedł człowiek w zielonym ubraniu - był wielki jak góra, ale dotykał mnie delikatnie - to nie bolało, chociaż wciąż trzęsłam się ze strachu. Zajrzał mi w uszy, w oczy i w zęby, obmacał brzuszek, a potem otworzył mi pyszczek i wcisnął okropnie gorzką tabletkę. Z trudem ją przełknęłam. Potem ukłuł mnie w kark i poczułam, że jakiś płyn rozlewa się po moim futerku. Co on sobie wyobraża?! Czyżby podejrzewał, że mam pchły? Pchły?! Ja?!!! Jestem najczystszą kotką, jaką znam, mama nauczyła mnie, jak dbać o futerko, żeby było czyste i lśniące.
Kiedy skończył mnie oglądać, szybko uciekłam do klatki, zakryłam głowę kocykiem, mając nadzieję że stanę się niewidzialna. Odwieziono mnie z powrotem do pustego mieszkania i zostawiono w spokoju. Po tych przeżyciach nie mogłam się długo uspokoić. Zupełnie nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi! Dobrze że mnie chociaż odwieźli w bezpieczne miejsce, a nie porzucili gdzieś na ulicy. Po ludziach można wszystkiego się spodziewać, dobrze to wiem.

15 lutego:
Pomału zaczynam się przyzwyczajać do mojej niewoli. Śpię dużo, czasem wyglądam przez okno. Trochę się nudzę, ale jestem zadowolona, że mam spokój. Ten osobnik, co szybko chodzi i głośno mówi przychodzi zwykle rano i wieczorem, zostawia jedzenie (wciąż te same pasztety, trochę to nudne), sprząta pudełko z piaskiem i wychodzi. Początkowo wołał mnie i starał się zobaczyć, gdzie jestem, ale byłam na to przygotowana i dobrze się ukryłam. Nie mam zamiaru zawierać z nim bliższej znajomości i chyba to wreszcie zrozumiał, bo szybko zrezygnował z tych prób. Pewnie uznał mnie za zupełną dzikuskę, a może myśli że mnie tam wcale nie ma? Jak na mój gust jest zbyt nerwowy.
Ciekawe, co będzie dalej. Może jak przyjdzie lato zabiorą mnie stąd i znowu będę mieszkać w piwnicy? Mogłabym przynajmniej wychodzić na podwórko. Bo stąd nie można wyjść... Ale przecież z piwnicy też nie, odkąd zamknięto okienko... Nie chciałabym tego przeżywać po raz drugi, już chyba lepiej zostać tutaj.

5 marca:
Dzisiaj wyjrzało słońce i z przyjemnością wylegiwałam się na parapecie, grzejąc się w jego promieniach. Muszę przyznać, że tego w piwnicy nigdy nie było. A więc i niewola ma swoje plusy! Właściwie nie wiem, co to jest wolność. Przecież w piwnicy też z niej nie korzystałam nadmiernie. Może ona nie istnieje? A może ja nie wiem co oznacza? Czuję jednak, że nie jestem zupełnie wolna. Niby mogę robić co chcę, kiedy nikogo tu nie ma, ale nie mogę wyjść na podwórko, pooddychać świeżym powietrzem, posłuchać świergotu ptaków, szumu ulicy... Nie żeby mi tego jakoś szczególnie brakowało, ale czuję się uwięziona. Może to samotność mi doskwiera, tęsknię za towarzyszem, za moim bratem...

15 marca:
W południe przez okienko wpadł do piwnicy promień słońca. Nigdy nie widziałam słońca. Mój brat twierdzi, że to bardzo przyjemne - położyć się na plamie słońca i grzać futerko. O ile oczywiście kot ma spokój i nie atakują go psy. Głośno szczekają i gonią koty ile sił. Niektórzy ludzie zachęcają swoje psy, żeby pogoniły kota. Nie rozumiem tego. To już kolejna rzecz, której nie rozumiem. Miluś ucieka przed psami na drzewo i siedzi tam aż do wieczora. Twierdzi, że to bardzo wygodne i bezpieczne miejsce, ma z góry dobry punkt widokowy i psy mu niestraszne.

31 marca:
Po trawniku przed domem przechadzają się koty. Nie znam ich, nigdy ich nie widziałam. One mogą chodzić, gdzie chcą. Ciekawe, co porabia Miluś. czy udało mu się przeżyć zimę. Mam nadzieję, że znalazł sobie jakieś bezpieczne schronienie i nie jest głodny. Szkoda, że sobie poszedł, razem byłoby nam raźniej.

10 kwietnia:
Przyszła wiosna - jest ciepło i słonecznie. Trawa zrobiła się zupełnie zielona, nabrzmiały pąki na drzewach, niedługo rozwiną się w liście. Ptaki szaleją, uwijają się jak w ukropie i zakładają gniazda. Przez leciutko uchylone okno do środka wpadło trochę wiosennego wiatru i świeżego powietrza. Jak przyjemnie. Chyba właśnie mija rok od moich narodzin. Tylko rok, a tyle już w moim życiu się zdarzyło! Braciszku, to nasze wspólne urodziny, więc za twoje zdrowie łyknę trochę wody z miseczki.

12 kwietnia:
Wczoraj nie przyniesiono mi kolacji. Czyżby zapomnieli? Może znowu knują jakiś podstęp? Z głodu nie mogłam spać i od świtu oglądałam ptaki za oknem. Darły się jak opętane, ale kiedy zaczęło wschodzić słońce, umilkły. Dopiero kiedy zrobiło się zupełnie jasno, zaczęły znowu świergotać.
Śniadania też nie dali. Przyszli dopiero w południe - "moja" kobieta i ten drugi pan, co mnie woził do lekarza. Tym razem bardzo długo nie dałam się im złapać, ale w końcu zagonili mnie do szafki pod oknem ii już nie miałam dokąd uciekać. Chciałam gryźć, ale ten pan miał grube rękawiczki na rękach i na nic to by się zdało. Ale i tak udało mi się go porządnie drapnąć! Przenieśli mnie do klatki i powieźli do tego samego lekarza w zielonym ubraniu, który poprzednio tak mnie dokładnie oglądał. Pochylił się nade mną i ukłuł mnie w łapkę. Poczułam się ogromnie senna, głowa zaczęła mi się kiwać... Więcej nic nie pamiętam.

...
Idę po łące, pełnej kolorowych, polnych kwiatów i brzęczenia owadów. Słońce rozkosznie grzeje mi futerko, brodzę w wysokiej trawie, przegryzając co chwila soczyste źdźbła. Biegnę za cytrynowym motylem i już, już mam go schwytać, gdy słyszę wołanie: "Bambi, Bambi!". Biegnę dalej, z pewnością to nie mnie wołają, nie nazywam się Bambi, przecież ja w ogóle nie mam imienia. Jednak ktoś uparcie powtarza to imię, a słońce dziwnie się kołysze. Otworzyłam oczy i zobaczyłam pana "człowieka górę" w zielonym ubraniu pochylającego się nade mną i kołyszącego czaszę okrągłej, mocno świecącej lampy nad moją głową. "Bambi" - powiedział znów - obudź się, koniec spania! Zamknęłam oczy, porażone blaskiem. Nie, nie chcę wracać do tego świata, tam gdzie byłam przed chwilą było tak pięknie! Spać, spać, spać...

13 kwietnia:
Ocknęłam się po jakimś czasie, zamknięta w metalowej klatce. Kręci mi się w głowie, chcę wstać, ale każdy ruch sprawia mi ogromny ból. Co oni mi zrobili?
Na drzwiach klatki zawieszono miseczki z wodą i chrupkami, ale nie mam apetytu. Boli mnie całe ciało. Chyba mam ranę na brzuchu, ale nie mogę tego sprawdzić, bo jestem ściśle owinięta jakąś szmatą.
Naprzeciwko mojej stoi klatka z inną kotką, ubraną tak samo jak ja w zielony kaftan. Na plecach ma zawiązane troczki. Ja też takie mam. To jakiś senny koszmar.

15 kwietnia:
Dzisiaj pan doktor w zielonym ubraniu znowu ukłuł mnie w łapkę, ale tym razem nie zasnęłam. Poczułam się trochę lepiej, bo ustąpił ból i skóra na brzuchu nie ciągnie już tak mocno. W szpitaliku jest więcej pacjentów, do których czasami przychodzą goście. Jest mały szaro-biały kotek, z łapką w gipsie. Całe noce żałośnie płacze - nie wiem czy z bólu, czy z tęsknoty, bo jego nikt nie odwiedza.

W nocy umarła czarna kotka w kaftaniku. Nie poskarżyła się ani słowem, rano leżała na boku, z półotwartymi oczami i z pyszczkiem wykrzywionym bólem. Przyszedł doktor, popatrzył na nią uważnie i zabrał dokądś razem z klatką. Słyszałam, że długo wycierał nos.

17 kwietnia:
Dzisiaj i ja miałam odwiedziny. Przyszła jakaś pani w szeleszczącej kurtce. Bardzo się bałam tego szelestu i tej osoby, nigdy wcześniej jej nie widziałam. Stała przede mną i cicho powtarzała imię z mojego snu: "Bambi, Bambisia". Tylko tyle rozumiałam. Potem przyszedł doktor który wyniósł czarną kotkę, podniósł moją klatkę, postawił na stole i otworzył drzwiczki. Przywarłam do podłogi, warcząc, prychając i starając się złapać go zębami za rękę. Oboje założyli grube rękawice, doktor wcisnął mi do pyszczka jakąś obrzydliwą maź i ukłuł mnie w siedzenie. Ona trzymała mi ręce na karku i delikatnie głaskała, ale nie sprawiało mi to żadnej przyjemności, zbytnio się bałam. W końcu przestałam walczyć, byłam zupełnie wyczerpana i zrezygnowana. Nareszcie zamknęli klatkę i odnieśli mnie do szpitalika. Pani stała jeszcze długo przy mnie i cicho powtarzała imię ze snu, ale widziałam ją jak przez mgłę.

19 kwietnia:
Przyszła "moja" kobieta i ten pan, który mnie wozi do doktora. Pan doktor w zielonym ubraniu przeniósł mnie do klatki, którą przynieśli ze sobą. Nawet tego idiotycznego kaftanika mi nie zdjął! Tym razem poszliśmy piechotą, to znaczy oni szli, a ja byłam niesiona. "Moja" kobieta szła bardzo powoli i cały czas ciężko wzdychała. Nagle poczułam, że unosimy się w górę, to było bardzo nieprzyjemne, rozbolały mnie uszy. Zapukali do drzwi - otworzyła ta sama pani, która odwiedziła mnie w szpitaliku, poznałam ją po głosie. Wnieśli mnie do środka i postawili klatkę na podłodze. Starsza pani znowu ciężko wzdychała i ciągle wycierała nos - nie mam pojęcia o co chodziło. Jedyne, co do mnie docierało, to "Bambi" - imię ze snu, a więc chyba rozmawiali o mnie! Nagle usłyszałam radosny śmiech "mojej" kobiety i coś jakby cmokanie, a potem zamykające się drzwi. Poszła i zostawiła mnie tutaj z tymi ludźmi, których nie znam!
Siedziałam cichutko, skulona, nie poruszając się i pragnąc stać się niewidzialna. Szeroko otwartymi oczami starałam się dostrzec, gdzie się znajduję, ale poza kanapą, stołem i kilkoma krzesłami, nie dostrzegłam nic więcej. ONA, ta nowa, uchyliła drzwiczki, a ON postawił przede mną miseczkę z surowym mięsem. Jednak nie poruszyłam się i nie tknęłam jedzenia.
Nie rozumiem co się dzieje. Nie wiem gdzie jestem. Nie wiem co mnie czeka. Boję się...


DALEJ


Zawartość tej strony jest wartością intelektualną, chronioną prawem autorskim.
Nie dopuszcza się kopiowania, przetwarzania bądź modyfikowania zawartych tu treści bez zezwolenia.
Cytowanie wyłącznie z podaniem autora.
Wierszy z zakładki "Dedykacje" proszę nie cytować.

Kontakt:

Marta "Majorka" Chociłowska-Juszczyk
e-mail: marteusz@gmail.com                                                                                             Design by morigan © 2010 All rights reserved