Część I. Wolność
Odkąd pamiętam, otaczał mnie mrok. Urodziłam się wczesną wiosną w piwnicy. Chyba w kwietniu... Moja mama była bardzo piękna - czarna i wysmukła z gracją nosiła puszyste i gęste futro. Ojca nie znałam. Kiedy pytałam o niego mamę, zaczynała nerwowo kręcić ogonem, co miało zapewne znaczyć "Było, minęło. Nie ma do czego wracać". Kiedyś mieszkała u ludzi, ale właśnie z powodu mojego ojca została wyrzucona z domu, bo spodziewała się dzieci, dlatego ukryła się w tej piwnicy. Tam razem ze mną przyszedł na świat mój czarno-biały brat. Chyba miałam więcej rodzeństwa, ale tylko my dwoje przeżyliśmy. Było ciężko. Mama najpierw karmiła nas mlekiem, a od czasu do czasu przynosiła nam zabitą mysz albo ptaszka. Raz przyniosła mysz jeszcze trochę żywą, żeby nauczyć nas zabijać zdobycz. Niestety, raz to dla mnie za mało.
W piwnicy czuliśmy się bezpiecznie. Było ciepło i ciemno, chociaż trochę pachniało stęchlizną. Przez niewielkie okienko wpadało trochę światła i czasem widziałam nogi przechodzących ludzi. Nie wiedziałam, jak wyglądają i nie miałam ochoty ich poznać. Bałam się ich, bo chodzili szybko i głośno mówili, a raz zobaczyłam nogę kopiącą spacerującego po podwórku kota. Byłam przerażona. Jak tak można?
Kiedy podrośliśmy, mama zaczęła częściej wychodzić na zewnątrz. Jej wyprawy trwały coraz dłużej, a my z bratem czekaliśmy na nią głodni. Mówiła nam, że sami powinniśmy zadbać o siebie, bo jesteśmy już duzi. Pewnego dnia nie wróciła na noc, ani następnego dnia, ani następnego... Od tego dnia zaczyna się mój kociennik.
5 lipca:
Mamy nie ma już od trzech dni. Jesteśmy głodni. Opuściłam nasz zaciszny kącik i zaczęłam zwiedzać piwniczne korytarze. Znalazłam skórkę od chleba. Widziałam też ogromną mysz z łysym ogonem. Przypomniało mi się, że mama takie wielkie myszy nazywała szczurami i przestrzegała nas przed zaczynaniem walki z nimi. Tłumaczyła nam, że tylko duże, odważne kocury nie boją się szczurów i są w stanie je zabić. Dlatego szczury niechętnie mieszkają tam gdzie koty. Chyba jednak ludzie wolą mieć szczury w piwnicach, bo w ogóle o koty nie dbają, no może z małymi wyjątkami.
Sytuacja jest coraz gorsza. Mój brat uważa, że trzeba wyjść na zewnątrz i poszukać jedzenia na śmietniku. Boję się.
20 lipca:
Pierwszy odważył się wyjść na zewnątrz mój brat, przeciskając się przez uchylone piwniczne okienko. Czekałam na niego pełna niepokoju, bałam się, że przytrafi mu się coś złego i już nie wróci. Przyszedł jednak z wiadomością, że na podwórkowym śmietniku można znaleźć jakieś resztki jedzenia. Znalazł nawet parówkę. Była trochę nieświeża, ale zjadł ją, bo był bardzo głodny. W nocy bolał go brzuch i musiał szybko wybiec z naszego kącika, żeby zdążyć się załatwić. Chyba miał gorączkę, a my nie mieliśmy nawet wody! Oblizywałam jego nos i pyszczek, żeby choć trochę mu ulżyć. Był tak słaby, że nie mógł utrzymać się na nogach. Mimo strachu przed szczurem poszłam w najdalszy kąt piwnicy, gdzie usłyszałam szmer kapiącej wody z nieszczelnej rury, tworzącej niewielką kałużę. Starałam się tam zaciągnąć mojego brata, ale był dla mnie za ciężki. Udało mu się wstać i jakoś wspólnymi siłami, podpierając się nawzajem, dotarliśmy do wody. Ale na powrót do naszego schronienia zabrakło już sił. Nagle usłyszeliśmy zgrzyt klucza, drzwi do piwnicy się otworzyły i wpadło przez nie nieco światła. Zamarliśmy z przerażenia i przywarliśmy do ziemi. Korytarzem szedł człowiek i zbliżał się do nas coraz bardziej, a my nie mogliśmy uciekać.
23 lipca:
Do dzisiaj jeszcze nie mogę się uspokoić. Człowiek ten szedł niepewnym krokiem w naszym kierunku, bełkocząc coś coś pod nosem, wyglądał na niezadowolonego. W ręce trzymał butelkę, a w ustach papierosa. Potknął się i przewrócił na kupkę piasku, która służyła nam za toaletę. Butelka wypadła mu z ręki, kawałki szkła rozleciały się po podłodze. Trzeba będzie uważać, przechodząc tamtędy, żeby nie poranić łapek.
Usłyszałam chrapanie, zasnął tam, na tej kupie piachu, widocznie był bardzo zmęczony. I dobrze, dopóki śpi, nie jest groźny.
Zaczęłam powoli rozumieć, dlaczego ludzie nie chcą by koty mieszkały w piwnicach. Gdyby jednak pomyśleli o piasku dla nas i o sprzątaniu go od czasu do czasu, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej.
Delikatnie popchnęłam brata, starając się go ukryć w jak najciemniejszym kącie. Ja jestem czarna, w ciemnościach trudno mnie dostrzec, ale jego białe łaty są widoczne jak na dłoni! Obudził mnie nieprzyjemny zapach. Otworzyłam oczy i zobaczyłam tego człowieka pochylonego nad moim bratem. Zerwałam się na równe nogi i ukryłam za rogiem. Serce biło mi jak oszalałe, oczekiwałam najgorszego! Mój brat leżał bez ruchu. Człowiek doszedł chyba do wniosku, że nie żyje, trącił go butem, mruknął coś do siebie i wyszedł z piwnicy, zamykając drzwi za sobą. Znowu ogarnęła nas bezpieczna ciemność.
25 lipca:
Dzisiaj w jakimś zakamarku znalazłam kawałek suchej kiełbasy. Cóż to była za uczta! Mój brat pomalutku zaczął dochodzić do siebie. Brzuszek już go nie boli, ale jest tak chudy, że można mu policzyć każdą kosteczkę. Jego pyszczek wydłużył się, wąsy połamały, a w twarzy widać tylko wielkie złotawe oczy. Jest bardzo słaby, ale wstał z trudem i podszedł do drzwi. "Miauu" - zawołał słabym głosem. "Miauuuu" - powtórzył żałośnie. Zamarłam z przerażenia. "Przecież za chwilę sprowadzisz nam tutaj ludzi"! - syknęłam. Spojrzał na mnie z niewymownym smutkiem: "Wolisz tu umrzeć"? Położył się przy drzwiach i miauczał coraz ciszej i ciszej. Ze wzruszeniem patrzyłam na jego chude, wystające łopatki.
Obok drzwi jest niewielkie, brudne okienko. Nagle coś je zasłoniło. Jakaś postać ludzka usiłowała zajrzeć do środka, osłaniając oczy dłonią. Przywarłam do ziemi, starając się wydać niewidoczna. Po chwili postać znikła. Próbowałam przekonać brata, że powinniśmy wrócić do naszego schronienia w głębi piwnicy, ale nie chciał się ruszyć, a może nie miał już siły.
Zdawałam sobie sprawę, że nasza sytuacja jest bardzo trudna. Jednak nie mogłam się odważyć, by zaufać ludziom, wyjść na zewnątrz i poszukać czegoś konkretnego do jedzenia...
29 lipca:
Dzisiaj złapałam mysz! Co prawda najpierw mi uciekła, ale dopadłam ją zanim schowała się do jakiejś dziury. To nie była pierwsza mysz, jaką próbowałam upolować, ale w końcu się udało. Widać nauki mamy nie były daremne, a może zadziałał mój instynkt łowcy? Zjedliśmy ją ze skórą i kośćmi i trochę nas to wzmocniło.
31 lipca:
Powróciliśmy do starej części piwnicy. Wczoraj wprowadził się tu wielki, czarny kocur. Widziałam jak zaatakował szczura i po krótkiej, zaciętej walce złamał mu kark. Zostawił go na środku korytarza, a my baliśmy się go tknąć. Podobno w piwnicach ludzie rozkładają jedzenie z trucizną i mięso szczura może być zatrute. Więc lepiej nie ruszać. Znowu byliśmy głodni. Kocur nie przejmował się niczym i przepadał gdzieś na całe noce. Do piwnicy wracał tylko w dzień, by się zdrzemnąć w sobie tylko znanej kryjówce. Bardzo chciałam zbadać, którędy wchodził i wychodził. Odkryłam, że w dalszej części korytarza, w jednej z komórek, jest uchylone okienko. To tamtędy udawał się na swoje wyprawy!
1 sierpnia:
Ktoś wszedł do piwnicy. Szedł wolno, szurając nogami i przyświecając sobie latarką. Wyjrzałam ostrożnie zza rogu, a mój brat, niewiele myśląc, wyskoczył na korytarz. Mrucząc głośno ocierał się o nogi kobiety, która schyliła się i pogłaskała go delikatnie po wychudzonym karku. Cofnęłam się do naszej kryjówki, wstrzymując oddech.
Kobieta przyniosła dwie miseczki i postawiła je tuż przy naszych drzwiach. W jednej były jakieś kulki, a w drugiej woda. Stała chwilę, przemawiając cicho i łagodnie, czekając aż sprawdzimy co przyniosła. Ja się bałam ruszyć, ale mój brat podszedł i powąchał miskę. Polizał językiem. Znowu powąchał. To było chyba coś do jedzenia, bo zaczął to rozgryzać zębami. Bałam się podejść, dopóki ta kobieta tam stała, ale słysząc jego chrupanie, poczułam że kiszki grają mi marsza. Niestety, nic dla mnie nie zostawił, ale wybaczyłam mu to, bo był przecież bardziej wygłodzony ode mnie. Napiliśmy się wody, przytulili do siebie i zasnęliśmy.
Wieczorem kobieta przyniosła pudełko z czystym piaskiem i postawiła je nieopodal. Do jednej miseczki wsypała te chrupiące kulki, a do drugiej wlała trochę ciepłej zupy. Tym razem spróbowałam i ja - po raz pierwszy od wielu dni poczułam błogie ciepło w żołądku.
2 sierpnia:
Dzisiaj znowu przyszła. Poznałam ją po szuraniu i czekałam schowana za rogiem. Myślę, że ona specjalnie tak szura, żebyśmy mogli poznać ją po chodzie i nie bali się, że to ktoś obcy i wrogi. Zmieniła piasek w pudełku, przyniosła nam ugotowane kurze mięso i trochę rosołu. Nigdy w życiu nie jadłam czegoś tak pysznego! Ta kobieta do mojego brata mówi "Miluś". Że niby taki milutki. Co prawda to prawda, przymila się do niej, kiedy go woła. Ja nie jestem taka odważna i pewnie dlatego do mnie mówi tylko "kiciu". Jestem kicia bezimienna.
Wieczorem przyniosła nam kolację. Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście!
10 sierpnia:
Dostajemy posiłki dwa razy dziennie. To chyba jakiś cud! Co prawda czarny kocur wyjada nam jedzenie z misek, ale niech tam, wystarczy dla wszystkich. Poza tym jest tak duży, że nie odważyłabym się zaprotestować.
Mój brat doszedł już całkiem do siebie po chorobie, przytył i sierść mu błyszczy. Nabrał animuszu i postanowił zwiedzić podwórko. Wyszedł na zewnątrz przez to samo okienko, z którego korzysta czarny kocur. Spotkał tam tę kobietę, która do nas przychodzi. Okazuje się, że na podwórku jest całkiem spora stołówka! Przychodzą koty z sąsiedztwa, ale gdzie mieszkają nie wiem. Może z niektórymi z nich mogłabym się zaprzyjaźnić?
15 sierpnia:
W południe przez okienko wpadł do piwnicy promień słońca. Nigdy nie widziałam słońca. Mój brat twierdzi, że to bardzo przyjemne - położyć się na plamie słońca i grzać futerko. O ile oczywiście kot ma spokój i nie atakują go psy. Głośno szczekają i gonią koty ile sił. Niektórzy ludzie zachęcają swoje psy, żeby pogoniły kota. Nie rozumiem tego. To już kolejna rzecz, której nie rozumiem. Miluś ucieka przed psami na drzewo i siedzi tam aż do wieczora. Twierdzi, że to bardzo wygodne i bezpieczne miejsce, ma z góry dobry punkt widokowy i psy mu niestraszne.
20 sierpnia:
Rano nasza kobieta nie przyszła ze śniadaniem, więc mój brat poszedł sprawdzić co się stało. Okazało się, że drzwi do piwnicy są zamknięte na wielką zasuwę. A więc ludzie poszli po rozum do głowy i postanowili nie wpuszczać tu obcych. Słusznie. Tylko dlaczego ona nie może wejść? Nasze śniadanie znaleźliśmy przy otwartym okienku. Nie bardzo mi się podoba to miejsce, nie czuję się tam bezpiecznie. Ale chyba nie mam wyboru. Kobieta zachęcała mnie do wyjścia na podwórko, ale nie odważyłam się na to. Zjadłam co moje i szybko wróciłam do piwnicy. Lepiej nie ryzykować...
25 sierpnia:
Dzisiaj na podwórku pokazał się czarny kocur. Wyglądał okropnie - miał zranione ucho i spuchnięte lewe oko. Pewnie wdał się w jakąś bójkę. Nie rozumiem, po co kocury się biją. Mój brat twierdzi, że chodzi o rewiry. Jakie rewiry? Ja mam swój w piwnicy i innego nie potrzebuję.
Czarny zjadł prawie całe moje śniadanie. Oczywiście nawet nie próbowałam protestować. Kobieta odgoniła go i przyniosła nową miskę z jedzeniem, postawiła ją jednak pod drzewem. Byłam tak bardzo głodna, że postanowiłam sprawdzić co tam jest. Pomału, rozglądając się nieustannie na boki, przemykając pod murem na ugiętych łapkach, szorując brzuchem po ziemi, dotarłam pod drzewo. W misce pachniało surowym mięsem. Nie mogłam się powstrzymać i prawie nie gryząc łykałam soczyste kawałki wołowiny. Nigdy nie zapomnę tego smaku. Po jedzeniu przeciągnęłam się rozkosznie, pogrzałam chwilę futro na słońcu (rzeczywiście, jest to przyjemne) i wróciłam do piwnicy. O dziwo, nikt mnie nie gonił.
31 sierpnia:
Teraz codziennie chodzę pod drzewo, gdzie stoi moja miseczka. Kobieta pilnuje, żeby nikt mi nie przeszkadzał, kiedy jem. Wyciągnęła do mnie rękę, ale fuknęłam na nią i odskoczyłam przestraszona. Po co dotykać kota? Nie mogę zrozumieć, dlaczego mój brat na to pozwala. On w ogóle zachowuje się dziwnie - ciągnie go do ludzi, jakby nie był dzikim kotem. Mama uważała, że u ludzi jest ciepło i bezpiecznie. Jak się okazało - do czasu. Muszę bratu wytłumaczyć, że nie wolno ufać ludziom.
5 września:
Podobno ludziom przeszkadza czarny kocur w piwnicy i chcą zamknąć okienko. Mówią, że to przez niego tam tak śmierdzi. Co prawda korzysta z naszego pudełka z piaskiem, ale czasami staje przy ścianie i oblewa ją, a wtedy zapach jest bardzo silny. Ja też go czuję, chociaż nie uważam żeby był nieprzyjemny. Mój brat twierdzi, że czarny kocur oznacza teren i że on gdy dorośnie, będzie robił to samo.
Jeśli ludzie zamkną okienko, nie będziemy mogli wychodzić do stołówki. Może oni nie wiedzą, że my też tam mieszkamy? Przecież korzystamy z piasku, a kobieta codziennie robi porządek w pudełku. Na razie wolę o tym nie myśleć.
15 września:
Dzisiaj była awantura na podwórku, jacyś ludzie dyskutowali, wygrażając pięściami. Wyjrzeliśmy przez okienko i zobaczyliśmy ich, krzyczących na naszą kobietę. Chyba im się nie podoba, że przynosi jedzenie kotom, bo zaśmieca podwórko. Jak to zaśmieca - przecież wszystko jest zjadane? To psy poprzewracały nasze miseczki z jedzeniem, psy tych ludzi, a oni przyglądali się obojętnie. Co ich to obchodzi, że jedzenie się marnuje? Wypuszczają psy bez smyczy i kagańca, a one nas straszą i nie dają spokojnie zjeść ani drzemać.
Stali tam, wymachiwali rękami i krzyczeli, a kobieta patrzyła na nich w milczeniu, zebrała miseczki i poszła do domu. Mój brat pobiegł za nią, oparł się łapkami o zamknięte drzwi i drapał w nie, prosząc żeby go wpuściła. Spojrzała na niego smutno i pokręciła głową.
Teraz przynosi nam jedzenie o świcie i późnym wieczorem, kiedy nikogo nie ma na podwórku. Nie stawia go już pod drzewem, ale wsuwa w szparę pod schodami, gdzie psy nie mogą się dostać.
30 września:
Ranki i noce zrobiły się chłodne. Przez otwarte okienko trochę wieje, ale w naszym kąciku jest sporo gazet, pod którymi jest całkiem ciepło. Nasza kobieta zaczęła jeszcze wolniej chodzić - teraz nie tylko szura nogami, ale i kuleje. Mnie to nie przeszkadza, nie lubię kiedy ludzie chodzą zbyt szybko, bo zawsze się może zdarzyć, że mnie ktoś potrąci albo kopnie, nawet niechcący, ale jej chyba nie jest z tym wygodnie. Mam nadzieję, że ma dość siły, żeby przynosić nam jedzenie. Poza tym... chyba się do niej trochę przyzwyczaiłam.
15 października:
Mój brat zniknął! Od tygodnia nie przychodzi na posiłki. Nasza kobieta codziennie przynosił smakołyki dla niego, woła go, zagląda przez okienko do piwnicy - nic! Zapadł się jak kamień w wodę. Wszystko przez to, że na podwórku znowu była awantura, tym razem psy zagnały go wysoko na drzewo i bał się zejść. Ludzie stali, gapili się, ktoś rzucił kamieniem, ale na szczęście nie trafił. Przyjechali strażacy, przystawili długą drabinę do drzewa, ale on wspiął się wysoko i siedział skulony na samym końcu chyboczącej się gałęzi. Serce mi zamierało ze strachu, że spadnie. Było takie zamieszanie, że przerażona uciekłam do piwnicy. Rano już go nie było. Teraz zostałam zupełnie sama i nie wiem co ze mną będzie... Tak bardzo za nim tęsknię.
20 października:
Do naszej stołówki zaczęła przychodzić biała kotka o żółtych oczach. Jest już stara. Nie boi się ludzi ani czarnego kocura. Nie boi się też psów. Kiedy jeden zaczął na nią warczeć i szczekać, zjeżyła grzbiet i uderzyła go łapą po nosie. Z cichą satysfakcją patrzyłam, jak zaskomlił, podkulił ogon i pobiegł poskarżyć się swojemu panu. Ciekawe, czemu tu przychodzi, czyżby w domu nie miała dość jedzenia? A może straciła dom, jak moja mama? Jeśli jest taka mądra, powinna wiedzieć, że ludzie nie są tutaj przychylni takim jak my. Przegonią nas prędzej czy później.
31 października:
Wiem już, dlaczego kobieta nie chciała wpuścić Milusia do domu! Dzisiaj był piękny słoneczny dzień. Przyszła na podwórko z dużym, burym kotem w szelkach, do których była przyczepiona smycz. W szelkach, też coś! Obok niej dreptała malutka kotka z białym pierścionkiem na ogonku. Domyśliłam się, że to są jej domowe koty. JEJ koty. Pewnie nie ma miejsca na więcej. Mnie nie zależy, ale mój brat tak bardzo prosił.
Wciąż nie ma znaku życia od niego. Mam nadzieję, że nie przytrafiło mu się nic złego i że znalazł sobie jakieś spokojne miejsce i ludzi, którzy dadzą mu jeść. Nie mam się do kogo przytulić...
15 listopada:
Zrobiło się już naprawdę zimno. Drzewo, na którym lubił przesiadywać Miluś straciło liście. Stoi teraz nagie i nieprzyjazne. Kobieta już nie stawia miseczek pod drzewem, tylko blisko uchylonego okienka. Tak jest lepiej, nie muszę przemykać się chyłkiem taki kawał drogi i nie marzną mi łapki.
30 listopada:
Obudziło mnie przenikliwe zimno. Przez uchylone okienko wiało i zasypało parapet czymś białym. Wyjrzałam i zobaczyłam, że całe podwórko jest pokryte białym puchem. To jest chyba śnieg. Widać na nim ślady zwierząt, ptaków i ludzi. Przyszła zima. Pierwsza zima w moim życiu. Dobrze, że mam gdzie się schronić.
Nie mogę już korzystać z pudełka z piaskiem, bo jest bardzo brudny, moja kobieta nie ma klucza do piwnicy i nie może przyjść, by go wymienić. Na szczęście w dalszej części piwnicy znalazłam dużą kupkę piasku i tam mogę załatwiać swoje potrzeby. Jaka szkoda, że kobieta nie może dostać się do piwnicy. Nie znoszę nieporządku!
15 grudnia:
Czarny kocur już się nie pojawia. Nie widzę też starej, białej kotki. Co to może znaczyć? Kobieta rano i wieczorem stawia przy moim okienku miseczki z gorącym rosołem, staram się zjeść szybko, bo jedzenie szybko stygnie, a woda zamarza. Kobieta położyła na parapecie kawałek starego koca. Zaciągnęłam go do mojego legowiska, zakopałam się w niego i od razu zrobiło mi się cieplej!
Woda w miseczce zamarzła, chce mi się pić. Ukradkiem wyszłam na podwórko i polizałam śnieg. Był bardzo zimny, ale potrzymałam go trochę na języku i ugasiłam pragnienie.
24 grudnia:
Nie mogę się wydostać! Okienko jest zamknięte. Widocznie ktoś był w piwnicy, kiedy spałam. Moje śniadanie stoi na zewnątrz, a ja nie mogę wyjść. Pewnie kobieta nie mogła się mnie doczekać i poszła. Chyba niczego nie zauważyła.
Drapałam chwilę szybę, ale to nic nie pomogło. Okienko jest bardzo brudne i niewiele przez nie widać. Po podwórku przechodzili ludzie, niektórzy ciągnęli za sobą sanki, a inni nieśli pod pachą drzewka. Dziwne zwyczaje - po co komu drzewo w domu? Przyszedł pies i zjadł moje śniadanie. Jestem oburzona - przecież nie jest głodny, mieszka u ludzi, którzy go karmią! Dlaczego rusza cudze?
Wieczorem kobieta przyniosła kolację. Popatrzyła na wywróconą miseczkę i zmarszczyła brwi. Wie, że ja nigdy nie wywracam miseczek. Stanęłam na tylnych łapkach, przednimi oparłam się o szybę, usiłując zwrócić jej uwagę, ale nie dostrzegła mnie. Odeszła i po jakimś czasie wróciła z latarką, świecąc w okienka piwnicy. Prawie przylepiłam się do szyby i otworzyłam szeroko pyszczek. Pierwszy raz w życiu zamiauczałam. Miauknęłam z całych sił. Zaświeciła mi w oczy. Chyba mnie dostrzegła! Zgasiła latarkę i próbowała otworzyć okienko, ale bez skutku. Przecież jest zamknięte od wewnątrz!. Odeszła, a ja poszłam spać głodna. Przez sen słyszałam dalekie bicie dzwonów i śpiew. Czyżby było jakieś święto?
25 grudnia:
Od świtu siedzę przy okienku, czekając na pomoc. Nikt nie przyszedł. Jestem bardzo głodna.
30 grudnia:
Jestem coraz słabsza. Odszukałam rurę z kapiącą wodą, która kiedyś uratowała mojemu bratu życie i ugasiłam pragnienie. W żołądku ssie mnie niemiłosiernie. Poruszam się bardzo powoli, żeby oszczędzać siły.
31 grudnia:
Słychać wybuchy i kolorowe iskry spadają na śnieg, co chwila w okienku widać błyski.
Dlaczego strzelają? Wciąż nikt nie przychodzi. Zaczynam tracić nadzieję. Nie mam już siły chodzić. Dowlokłam się do kałuży, którą utworzyły kapiące krople i od czasu do czasu zwilżam język. Jestem bardzo słaba, senna i prawie nic nie widzę. Przez chwilę wydawało mi się, że przyszła moja mama i brat, miauknęłam resztką sił... chyba mam halucynacje. Umieram?
2 stycznia:
Światło. otworzyłam oczy, ale zamknęłam je natychmiast, czując wielki ból pod powiekami. Ktoś przyszedł. Ostatkiem sił powlokłam się do mojego legowiska w głębi piwnicy i ukryłam w ciemnym kącie. Znowu straciłam świadomość.
3 stycznia:
Ocknęłam się na zapach jedzenia. Jedzenie?. To niemożliwe! Podniosłam się z trudem i wyczołgałam na korytarz. Stała tam miseczka z ciepłym rosołem i kawałkami mięsa. Wypiłam odrobinę rosołu i zjadłam kawałeczek kury. Musiałam odpocząć. Jeszcze raz i jeszcze. Tylko pomalutku - mówiłam sobie. Mój skurczony żołądek nie mógł pomieścić dużo jedzenia na raz. Zasypiałam, budziłam się, jadłam i znowu zasypiałam. Teraz już rozkoszowałam się każdym kęsem. Mój brzuszek jest pełny i zrobiło mi się ciepło. Zasnęłam z głową opartą o pustą miskę.
6 stycznia:
Nawet nie zauważyłam, że przyszedł Nowy Rok. Chyba byłam wtedy nieprzytomna. Nie wypowiedziałam życzenia. I co teraz będzie? Może nie jest jeszcze za późno? Nowy Roku, proszę, spraw żeby mojemu bratu nic złego się nie stało. Chociaż nie jestem pewna, czy to dobre życzenie, bo nie wiem nawet czy on żyje...
10 stycznia:
W pudełku znowu jest czysty piasek. Teraz przychodzą dwie kobiety. Jedna ma klucz, którym otwiera drzwi, a ta "moja", przynosi jedzenie rano i wieczorem. "Moja" nie mieszka w tym domu, tylko obok, dlatego nie ma klucza i nie może przychodzić kiedy chce. Ale i tak jestem zadowolona. Moje futro lśni i chyba przytyłam. Urządzam biegi po piwnicznych korytarzach, żeby odzyskać formę.
15 stycznia:
Po śniadaniu i porannej toalecie (ach, jakie to przyjemne!) zaczęłam wyglądać przez okienko. Na świecie wciąż jest biało i bardzo zimno. Na podwórku stanął samochód, który chyba już nigdzie nie pojedzie, bo zamiast tylnych kół ma podłożone cegły. Jedna szyba jest wybita. Widziałam, że przez okienko weszła do środka stara biała kotka i czarny kocur. Pod samochodem stoją miseczki z jedzeniem. Na górze sypialnia, na dole jadalnia, niezły pomysł.
Już miałam wracać do mojego kącika, gdy moją uwagę przykuła "moja" kobieta niosąca jedzenie. Uklękła na śniegu, wyciągnęła rękę z miseczką i coś wołała w kierunku drzewa. Spojrzałam tam i zobaczyłam Milusia! Był przestraszony, trochę brudny, ale cały i zdrowy. A więc żyje! Wspięłam się na tylne łapki, drapałam szybę, ale on był wpatrzony w miskę. Wsunął się pod samochód i zaczął jeść. Potem wyszedł, ostrożnie rozejrzał się na boki i zniknął.
Zawartość tej strony jest wartością intelektualną, chronioną prawem autorskim.
Nie dopuszcza się kopiowania, przetwarzania bądź modyfikowania zawartych tu treści bez zezwolenia.
Cytowanie wyłącznie z podaniem autora.
Wierszy z zakładki "Dedykacje" proszę nie cytować.
Kontakt:
Marta "Majorka" Chociłowska-Juszczyk
e-mail: marteusz@gmail.com Design by morigan © 2010 All rights reserved